Stowarzyszenie Uniwersytet Trzeciego Wieku

Recenzja „Małego Paryża”

Andrzej Włodarczak laureatem konkursu
„Moje fascynacje literackie”

 

Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta ogłosiła konkurs na recenzję dla członków Klubów Dobrej Książki. W Gorzowie i północnej części województwa lubuskiego działa 57 Klubów. Jeden z nich – na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, a jego członkami są wszyscy słuchacze sekcji „Rozmowy o książkach”. Recenzja Andrzeja Włodarczaka dotyczy książki „Mały Paryż” Romana Habdasa. Autor mieszka w Gorzowie i w marcu br. był na spotkaniu ze słuchaczami sekcji. Jednym z efektów tego ciekawego spotkania okazała się poniższa recenzja.
Konkurs rozgrywany jest w trzech kategoriach. Andrzej Włodarczak otrzymał II nagrodę w kategorii najszerszej: dla uczestników KDK od lat 20 w nieskończoność. Uroczystość wręczenia odbyła się w bibliotece podczas spotkania z wszystkimi moderatorami klubów, a więc w obecności licznie zebranych specjalistów. Nagrodą był dyplom oraz bon do Empiku wartości 100 zł. Także liczne gratulacje i uciski dłoni pań bibliotekarek. Gratulujemy!

 

paryz

Jak śremianin rodakowi z Mosiny

Do powieści Romana Habdasa ,,Mały Paryż’’ mam stosunek bardzo osobisty. Wychowywaliśmy się w podobnym środowisku i w tym samym czasie. On – w Mosinie, ja w odległym o 30 km Śremie, w Wielkopolsce. On – rocznik 1956, ja – 1954. Zdumiewających mnie podobieństw jest znacznie więcej. Chociażby fakt, że w tym samym – 1978 roku – opuściliśmy ,,pyrlandię’’, by osiedlić się na stałe w Gorzowie Wielkopolskim. Potem – by bywać tu w tych samych restauracjach, wejść głęboko w środowisko dziennikarskie czy… niespecjalnie dobrze znosić menopauzę małżonki.
,,Mały Paryż’’ to dla mnie opowiadanie o klimatach wielkopolskiej prowincji, przaśnych lat 60. minionego wieku. Bohater Habdasa, Staszek cieszy się tym, co ma. Procą zrobioną z wentyla do rowerowej dętki, strzelającego klucza z gwoździem, zabawek typu piłeczka wypchana trocinami na długiej gumce. Boi się Cyganów, którzy mogą go ukraść do swojego taboru, pyszni się długą fryzurą, później degustuje zapomniane dziś wina Lacrima czy Mistella.
Ja też w tych latach szczenięcych cieszyłem się tym samym. Nie bardzo zdawałem sobie sprawę, że można lepiej żyć, czyli bardziej bogato. Choć równie szczęśliwie, beztrosko. Zresztą, gdy się ma 10 – 15 lat, nie przykłada się wagi do pieniędzy, bardziej do wspólnych przygód z koleżankami i kolegami czy do szkolnych kłopotów, jak chociażby z lekcjami matmy czy wuefu. Taki jest Staszek z ,,Małego Paryża’’.
W latach 60., przynajmniej w moim Śremie, żyło się jako tako. Głodny nie chodziłem, jako najstarszy z rodzeństwa miałem zawsze nową odzież. Wiedziałem natomiast, że może być znacznie gorzej niż jest. Czytałem wszak książki o wojnie, słuchałem wspomnień ojca o ciężkich przedwojennych czasach.
Na swój sposób podziwiam Staszka, że w opowiadaniu przyznaje się do słuchania Radia Maryja. W moim środowisku nie byłby to powód do dumy. Sporo miejsca w ,,Małym Paryżu’’ o praktykach religijnych bohatera, chociażby o wypadach na oazy czy pielgrzymki albo o wspólnych modlitwach z żoną. Moim zdaniem jednak – i to wytyk w stronę autora – mało rozbudowany jest wątek o tym, jak Staszek dochodził do owej religijności. Jakie przeżycia czy przemyślenia go do niej skłoniły. Jak wynika z opowiadania, ani pierwsza Komunia ani bierzmowanie nie zrobiły na nim większego wrażenia. Nie był też ministrantem, co przynajmniej w moim środowisku, było powszechne. Wyczerpująco psychologicznie – przynajmniej dla mnie – uzasadniony jest natomiast bardzo szlachetny gest Stanisława i jego żony o przyjęciu Chineczki pod swój rodzinny dach. Tak, to także rezultat owej religijności, współczucia dla niewinnego, bezbronnego dziecka. Ale to skutek, lecz nie przyczyna ponadprzeciętnej w naszym środowisku religijności.
Teraz przytyk z innej beczki. Prawda, opowiadanie jako utwór literacki ma swoje prawa. W tym do zmiany nazw miejscowości, które odwiedza nasz bohater. Tu jednak widzę pewną niekonsekwencję. Skoro autor pisze wprost o Mosinie czy Poznaniu, to po co modyfikuje nazwy tak pięknych wielkopolskich miasteczek jak Kórnik czy Puszczykowo (na Kornik i Piszczykowo)? Może jako poznański tradycjonalista jestem przewrażliwiony na tym tle, bo ciągle pozostaję pod urokiem obu miasteczek i ich klimatu… ,,Mały Paryż’’ napisany jest sprawnie językowo, przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Z pewnością w jakimś stopniu jest to także zasługa – co zaznaczono na wewnętrznej stronie okładki – konsultacji literackiej samego prezesa Oddziału ZLP w Gorzowie. Czyta się to przyjemnie, zajmująco.
A tak konkretnie, to jestem panu Romanowi Habdasowi wdzięczny za to, że przypomniał mi w ,,Małym Paryżu’’ takie zapomniane, ale ważne drobiazgi z dzieciństwa jak to, że chociażby:

    – też musiałem jak Staszek odpoczywać po obiedzie, by ,,zawiązać sobie sadełko’’,
    – proce robione z wentylów od kół rowerowych ciskały kamienie dalej niż te z gumek od majtek,
    – klucz z siarką w środku i przywiązanym do niego gwoździem też mi jakoś nie chciał strzelać,

– miasto Gorzów nie zrobiło też na mnie dobrego wrażenia, gdy podobnie jak Staszek przyjechałem tu koleją w 1978 roku, ale zostałem w nim do dziś.

Na koniec pół żartem: – Panie Romanie: gdzie w opowiadaniu te słynne wielkopolskie szneki z glancem? Czyżby pan ich nie jadał? Bo ja wcinałem je z przyjemnością i wyszły mi na zdrowie.

 

Andrzej Włodarczak

 

powrót do strony głównej