Stowarzyszenie Uniwersytet Trzeciego Wieku

Zmarł Józef Skabardis

Zmarł Józef Skabardis

 

Józef Skabardis

 

Urodził się 28 marca 1930 roku na Łotwie, która wtedy już była niepodległym państwem. W czasie II wojny światowej, gdy zbliżał się front wschodni, jego rodzice postanowili uciekać. Wyruszyli 17 września 1944 roku, a w kwietniu 1945 roku dotarli do Strzelec Krajeńskich. Tam zginął jego ojciec i najmłodsza siostra, Lidija. Matka zdecydowała, że z trzema synami nie wróci na Łotwę. Rodzina dłuższy czas się ukrywała, aż osiadła w Trzebiczu Nowym koło Drezdenka. Józef chodził do polskich szkół, nawet studiował na Politechnice w Poznaniu, ale studiów nie ukończył. W 1960 roku przyjechał do Gorzowa Wielkopolskiego i został zatrudniony jako technik w Gorzowskim Przedsiębiorstwie Budowlanym „Zachód”, gdzie pracował do 1986 roku, a do1991 roku, czyli do emerytury w spółce „STALREM”.

 

Pogrzeb Józefa Skabardisa odbył się 19 grudnia 2024 r. na cmentarzu komunalnym w Gorzowie Wielkopolskim.

 

Józef Skabardis zapisał się do Uniwersytetu Trzeciego Wieku w 2006 roku. Uczęszczał na wszystkie wykłady, na zajęcia sekcji rozwijających intelekt, pasjonował się komputeryzacją, wyjeżdżał na niemal wszystkie wycieczki oraz turnusy wypoczynkowe i rehabilitacyjne. Krótko mówiąc: był wszędzie. Dla Niego Uniwersytet spełniał funkcję rodziny.
*
Poznałam go, gdy rozmawiał przez telefon w nieznanym mi języku. Musiałam zapytać – w jakim. Okazało się, że mówił po łotewsku i że to jego pierwszy, ojczysty język.
Wspomnienia o tym, jak było na Łotwie, jak jego rodzina w końcu wojny uciekała na zachód i jak ostatecznie osiadła najpierw w okolicach, a potem w Gorzowie – stały się głównym tematem zapisanych przez Józefa opowieści. Jego opowiadanie pt. „Lidjia” można przeczytać w Nadwarciańskim Roczniku Historyczno-Archiwalnym z 2023 roku. Formę interentową tego opowiadania zamieszczoną na stronie https://drive.google.com/file/d/1NQwePa0hEXvZdE0P9Wlwm5XcCYFaPZnv/view?usp=drivesdk
opracowaliśmy na Konsultacjach Komputerowych w UTW trzy lata temu. Krótsze wspomnienia drukowane były w „Pegazie Lubuskim” oraz w książce „Z tej ziemi”. Ostatnie opublikowano w „Padoku Pegaza” z ubiegłego roku.
Ciągle wiedzieliśmy, że trzeba z Józefem Skabardisem przeprowadzić obszerny wywiad. Rozpoczął Andrzej Włodarczyk. Ale nie ukończył i już nie ukończy, bo Józef nie żyje. Mimo to rozmowę prezentujemy poniżej.
*
Józef Skabardis uczęszczał na zajęcia wielu grup, ale zawsze był obecny na spotkaniach sekcji „Rozmowy o książkach”. Siadywał w drugim rzędzie, koło okna i słuchał. Nie należał do głośnych dyskutantów, natomiast często przynosił informacje lub wydruki, które korespondowały z omawianym tematem. Wyraźnie było widać, że przygotowywał się do zajęć, że starał się rozszerzyć temat o ciekawe, choć nieoczywiste konotacje. Często zaskakiwał szerokością horyzontów myślowych. Dużo czytał. Nie tylko po polsku, ale także po niemiecku i – oczywiście – po łotewsku. Także tłumaczył. Nie znamy literatury łotewskiej, ale Józef Skaradis starał się nam ją przybliżać.
*
Był łagodnym, spokojnym, mądrym człowiekiem. Będzie bardzo brakowało go nam, na zajęciach sekcji „Rozmowy o książkach”, a także w całym życiu Uniwersytetu Trzeciego Wieku.

Krystyna Kamińska


Przedstawiamy niedokończony wywiad z Józefem Skabardisem o losach jego i jego łotewskiej rodziny, przeprowadzony przez Andrzeja Włodarczaka. Nie będzie już możliwości uzupełnienia o lata następne.

Z Łotwy do Gorzowa

Z JÓZEFEM SKABARDISEM, od 2006 roku słuchaczem Uniwersytetu III Wieku w Gorzowie rozmawia Andrzej Włodarczak

– Panie Józefie, z urodzenia jest Pan Łotyszem. Jak to się stało, że w końcu II wojny światowej znalazł się Pan w bardzo odległym od Łotwy Landsbergu nad Wartą, nazwanym później Gorzowem Wielkopolskim?

– Gdy zbliżał się front wschodni, z Łotwy trzeba było uciekać. To długa, w Polsce nieznana historia. Naród łotewski uzyskał po raz pierwszy w dziejach wolność i niepodległość po I wojnie światowej 18 listopada 1918 roku, tydzień później niż to nastąpiło w Polsce. Zakończyła się ponad siedemsetletnia pańszczyzna pod panowaniem baronów niemieckich. Panowanie Niemiec zaczęło się w początkach XIII wieku, kiedy tereny nad Zatoką Ryską i Dźwiną zajął niosący „słowo boże” święty Zakon Rycerzy Najświętszej Marii Panny, zwany Krzyżakami. Po wojnie upaństwowione majątki baronów parcelowano i sprzedawano na 20-letnią spłatę rolnikom. Mój dziadek kupił gospodarstwo rolne dla średniego syna, który właśnie kończył naukę w rolniczej szkole średniej. I tu muszę przedstawić tło historyczne, żeby odpowiedzieć na pytanie. Po I wojnie światowej w Europie powstały dwa mocarstwa totalitarne: W zachodniej części Trzecia Rzesza Niemiecka, którą rządził Austriak Adolf Hitler, a na wschodzie w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich przywódcą był Gruzin Józef Stalin (Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili). Hitler i Stalin odznaczali się patologiczną żądzą władzy, obaj dążyli do zapanowania nad całym światem. To oni wskrzesili iskrę, z której wybuchła pożoga wojenna całego świata – II wojna światowa, która przyniosła ogrom cierpień, śmierć wielu milionom ludzi i ogromne zniszczenia. Tą iskrą było wydarzenie niepozorne, data 23 sierpnia 1939, kiedy Ribbentrop i Mołotow podpisali tajny protokół o podziale Europy Środkowej na strefy wpływów. Nowa granica stref wpływów w Środkowej Europie przebiegała od Morza Białego na północy do Morza Czarnego na południu. Sowietom przypadły: Finlandia, Estonia, Łotwa, Litwa, Polska i Mołdawia. Główną przeszkodą w realizacji tego planu była Polska, więc wkrótce, bo już w następnym miesiącu przeszkodę tę zlikwidowano. 1 września 1939 r. wojska hitlerowskie uderzyły na Polskę, by zająć swoją połowę. Stalin przemyślnie zwlekał z atakiem. Armia Czerwona weszła 17 września 1939 r. i zajęła drugą połowę Polski. 28 września 1939 r. w Moskwie podpisano tajny czwarty rozbiór Polski.

 

 

Mapa przedstawiająca linię demarkacyjną pomiędzy oddziałami sowieckimi i niemieckimi opublikowana w Izwiestia w dniu 18 września 1939 roku

 

Zawłaszczanie zachodniej Europy Hitler rozpoczął wcześniej. Od marca 1938 roku traciły niezależność: Austria, która uległa bez walki, podobnie Czechosłowacja. Albania walczyła dwa dni i walkę przegrała. Potem poddała się Dania. Norwegia walczyła, a jej władza podobnie jak władze Polski i Czechosłowacji, kontynuowały walkę zza morza. Luksemburg poddał się bez walki, ale Holandia i Belgia walczyły – pierwsza pięć dni, druga osiem dni, a ich władze także kontynuowały walkę zza morza. Francja walczyła i poddała się, a część patriotycznych Francuzów prowadziła walkę poza swoją ojczyzną. Litwa, Łotwa i Estonia poddały się bez walki.

 

Zdobycze terytorialne ZSRR w latach 1939 – 1940. Mapa z książki E. Andersona „Historia Łotwy. 1920 – 1940. Polityka zagraniczna. II”, „Daugava”, Sztokholm, 1984.
Tłumaczenie napisów:NORVĒĢIJA – NorwegiaZVIEDRIJA – SzwecjaSOMIJA – FinlandiaSomijasapgabali– ObszaryFinlandiiPSRS– ZSRR Igaunija – Estonia Lavija– ŁotwaLietuva – Litwa Polijasaustrumuapgabali – Wschodnie obszary Polski, Besarabia – Mołdawia VĀCIJA – Niemcy UNGĀRija – Węgry RUMĀNIJA – RumuniaMelnājūŗa – Morze Czarne

 

Kilka dni później, na początku października 1939 r. Moskwa zmusza rządy krajów bałtyckich do podpisania umów o współpracy i wzajemnej pomocy. Potem poprosiła o przygotowanie kwater dla jednostek armii, które wejdą na ich terytoria, by „bronić” granic. Ostatni akt likwidacji niezawisłości państw bałtyckich nastąpił w pierwszych dniach lipca 1940 roku. Rozpoczął się straszny terror, prześladowanie ludności rdzennej, niszczenie gospodarki przez upaństwowienie prywatnej własności. prześladowanie ludności, deportacja rdzennej ludności na Sybir.
14 czerwca 1941 roku z naszej rodziny zostali zesłani na Sybir: starszy brat ojca z żoną i sześcioletnią córeczką, mamy ojciec i mama, kuzyn mamy z żoną i dwojgiem dzieci. Pamiętam, że moja mama wtedy rano wiedziała, że z jej rodzicami stało się coś złego. Nasza rodzina również była w spisach do zsyłki. Ojciec był rolnikiem, gospodarzem prywatnej własności. Poza tym był kawalerzystą „Aizsargi” – organizacji pospolitego ruszenia. Pamiętam, że ojciec miał w domu mundur, szablę i angielski karabin Winchester oraz klacz pod siodło. Dla władzy to znaczyło, że był kułakiem, wrogiem klasy robotniczej. Do zsyłki jednak wtedy nie doszło. Puste wagony nie zdążyły wrócić z Syberii, a tydzień później, 22 czerwca 1941 roku rano armie III Rzeszy uderzyły na Związek Radziecki. Łotwa znowu trafiła pod panowanie odwiecznego wroga – Niemiec. Ale teraz Niemcy przyszli jako wyzwoliciele spod niewoli sowieckiej.
Finlandia nie uległa presji Moskwy i nie zgodziła się na tworzenie na jej terytorium baz wojskowych Armii Czerwonej, jak to się odbyło w krajach bałtyckich: Estonii, Łotwie i Litwie. 30 listopada 1939 (bez wypowiedzenia wojny) ZSRR dokonał agresji zbrojnej na Finlandię siłami 23 dywizji (450 tys. ludzi). Rozpoczęła się wojna zimowa, wojna radziecko-fińska 1939-1940 – konflikt zbrojny pomiędzy ZSRR a Finlandią, toczący się od 30 listopada 1939 do 13 marca 1940 roku (104 dni). Finlandia, pomimo utraty dużej części terytorium (35 tys. km2), ponosząc ogromne straty w ludziach, zdołała jednak obronić swoją niezależność. Armia fińska straciła 22 849 ludzi (zabitych i zaginionych) i 43 557 rannych (z których 10 tys. pozostało do końca życia inwalidami) oraz 100 samolotów. Oficjalne dane sowieckie podają, że Armia Czerwona straciła 230 tys. ludzi oraz 1500 czołgów i ponad 600 samolotów, ale np. badania podjęte przez Wehrmacht w 1941 roku szacują liczbę na zabitych 273 tys., a rannych 800 tys. Życzę, aby Rosja napadając na Ukrainę w obecnej wojnie przegrała podobnie jak w wojnie zimowej w 1940, gdy napadła Finlandię.
– Gdzie i kiedy się Pan urodził, co rodzina robiła w wojnę i dlaczego wyruszyła w drogę na zachód, a nie np. do bliższej Finlandii lub Szwecji?
– Urodziłem się na Łotwie 28 marca 1930 r. Jak już wspominałem, moi rodzice byli rolnikami i pracowali na swoim gospodarstwie. Gdy zacząłem chodziłem do szkoły, w czasie wakacji letnich pasłem krowy. Jeżeli chodzi o ucieczkę, bliżej do wspomnianych krajów było na pewno, tylko że Finlandia i Szwecja znajdują się za morzem. Wprawdzie zima w 1945 roku była mroźna, jednak Bałtyk nie był zamarznięty, żeby można było przejechać do Szwecji zaprzęgiem konnym. Ucieczki do Finlandii z krajów bałtyckich mogły nastąpić tylko z Estonii przez Zatokę Fińską. Czy takie ryzykowne próby ucieczki się odbyły, nie badałem. Nie tylko w Zatoce Fińskiej, ale na całym Bałtyku zagrażały rosyjskie łodzie podwodne. Wystarczy wspomnieć największy podwodny cmentarz świata na północ od Łeby, gdzie zatopiono statek Wilhelm Gustloff z ok. 10.000 osób na pokładzie. Gustloff wiózł 31 stycznia 1945 r. uciekinierów z Rygi. 9 maja 1945 r. w Berlinie podpisano bezwarunkową kapitulację między III Rzeszą a Związkiem Radzieckim. Kurlandia została niezdobyta. I wtedy nastąpiły próby ucieczki samolotami i kutrami z oblężenia do Szwecji. Próby nieudane. Samoloty nad Bałtykiem zostały zestrzelone. Najkrótszą drogą z Łotwy na zachód było płynięcie strzeżonymi konwojami statków z portu w Liepāja do Gotenhafen. Tak nazywała się wtedy Gdynia. Nam udało się przejechać na zachód po lądzie do Kłajpedy, a dalej po przeprawieniu się przez cieśninę na Mierzeją Kurońską do Prus Wschodnich, a dalej aż do miasta Bromberg (Bydgoszcz).

– Ta wielotygodniowa podróż u schyłku wojny i zimy była zapewne koszmarem…
– Bezsprzecznie. Nie będę tego opisywać. Całe nasze społeczeństwo, które zasiedlało po wojnie zachodnią Polskę przeszło podobne wędrówki, jak również rdzenni mieszkańcy tych ziem, którzy po wojnie zostali stąd wypędzeni.

– Gdzie się zatrzymaliście? Z czego żyliście? Z kim z rodziny Pan tu był?
– Jak już wspomniałem, pojazdami konnymi dojechaliśmy do Bydgoszczy. Tam Niemcy konie z wozami nam zabrali. Dalsza jazda na zachód nie była możliwa. Gdy zbliżał się front, Niemcy uciekinierów z krajów Litwy, Łotwy, Prus Wschodnich przerzucali dalej na zachód pociągami. Nas przewieziono najpierw do Człuchowa, potem do Gryfic w okolice Rewala. Zakwaterowano naszą rodzinę u gospodarza w wiosce Muddelmow (obecnie Modlimowo). 6 marca 1945 r. do wioski weszli Rosjanie. Front przesunął się dalej na zachód. W wiosce zostawiona grupka żołnierzy zbierała krowy. Gdy uzbierali ogromne stado, kilkaset sztuk, pędzili je na południe. Potrzebowali ludzi do pomocy. Naszą rodzinę zaangażowali do pędzenia stada. Pędziliśmy krowy od morza 200 km aż do Barlinka. W Barlinku skierowano stado w lewo w kierunku Strzelec i nastąpił koniec pędzenia stada. Za Barlinkiem, gdzieś w lesie nad jeziorkiem, było bardzo dużo żołnierzy. Była tam koncentracja wojsk. Żołnierze pędzący krowy dostali nowe mundury. Uzupełniano uzbrojenie. Nam Rosjanie dali wóz z parą koni i kazali jechać do domu. Ojciec skierował się na wschód, miał zamiar jechać do Polski. W następnym dniu w Strzelcach czerwonoarmiści nas zatrzymali, kazali schodzić z wozu, rzeczy rozładować na chodnik, zabrali wóz z końmi i najważniejsze – zabrali ojca. Zbliżał się wieczór. Mama nagle znalazła się sama w obcym, nieznanym mieście bez środków do życia z czwórką dzieci. Dotarliśmy do Strzelec Krajeńskich. Śródmieście było wielkim gruzowiskiem. Udrożniona była jezdnia ulicy od bramy wschodniej do zachodniej. Ale ciekawostka, w mieście był prąd elektryczny i woda w kranach. Uruchomiona była miejscowa elektrownia znajdująca się miedzy jeziorami. Na drodze był duży ruch. Na zachód jechały kolumny amerykańskich samochodów ciężarowych z zaopatrzeniem dla frontu, na wschód pędzono duże stada bydła rogatego, stada koni, prowadzono kolumny jeńców wojennych, jechały kolumny autobusów, w których usunięto siedzenia. W autobusach były aparaty laboratoryjne, precyzyjne obrabiarki. Wieziono rozebrane fabryki, laboratoria.W czerwonym budynku, przy którym nas zatrzymano, był hotel i stołówka dla oficerów. Mama znała rosyjski, więc zatrzymali ją do pracy w kuchni. W piwnicach porzuconych domów można było znaleźć ziemniaki. Ja byłem najstarszy z czworga dzieci, więc gotowałem ziemniaki lub kartoflankę i tym żyliśmy. Później z pędzonych stad mama dostała dojną krowę. Ona była naszą żywicielką. Najmłodsza z nas, sześcioletnia siostrzyczka Lidia, zachorowała. Skarżyła się, że ją bardzo boli głowa. Mamie udało się zwieść ją do Landsberga. Tam 6 czerwca 1945 r. w szpitalu wojennym przy ul. Warszawskiej Lidia umarła. Mama pochowała ją na Cmentarzu Wojennym przy ul. Franciszka Walczaka w Gorzowie Wielkopolskim. Spoczywa w zbiorowym grobie 311. Wojna się skończyła. Do miasta przybywało coraz więcej różnej narodowości ludzi. Było dużo Francuzów, byłych jeńców. Zaczęli wracać Niemcy, dawniu mieszkańcy Strzelec. Jedna rodzina zastała swój dom zamknięty. Nie był splądrowany. Oni wkrótce zostali wypędzeni i ponownie musieli wrócić za Odrę. Przybywało coraz więcej Polaków, zwłaszcza repatriantów zza Bugu. Powstały polskie urzędy. Organizowano życie społeczne.

– A jak traktowali Was coraz liczniejsi na ziemiach zachodnich Polacy? Jak się z nimi porozumiewaliście? Mówiliście przecież niezrozumiałym dla nich językiem…
– Ludzie byli bardzo życzliwi i pomocni. Tu, na ziemiach zachodnich, najwięcej ludzi było pochodzących ze wschodu. Przy spotkaniach przeważnie pierwsze pytanie było: Skąd jesteście? Najczęstsza odpowiedź brzmiała: – zza Bugu. Nie przypominam przypadku, by język stanowił jakiś problem. Łamana polszczyzna podpierana językiem rosyjskim pomagała w porozumieniu i nie wzbudzała zdziwienia.

– Nie było pokusy, by przenieść się bardziej na zachód, np. do bogatszej i mniej zniszczonej przez wojnę Francji, Holandii lub Belgii? Albo do pięknych Włoch? Co Was zatrzymało w Gorzowie?
– To jest spojrzenie współczesne. Pamiętajmy, że po wojnie gorącej zaczęła się zimna wojna. Była żelazna kurtyna i mur berliński. Żeby Urząd Bezpieczeństwa wydał paszport, trzeba było mieć wizę od ambasady kraju, do którego chce się jechać. Trzeba było umotywować cel wyjazdu i udokumentować posiadanie środków na utrzymanie podczas pobytu i że nie będzie się podejmować pracy. I nawet to nie wystarczało, by dostać wizę. Ucieczki na zachód odbywały się. Przykład. Po ustaleniu granic po wojnie powstały dwa sąsiadujące państwa o jednakowej liczbie mieszkańców, Polska Rzeczpospolita Ludowa miała 24 miliony mieszkańców i 24 miliony mieszkańców miała Niemiecka Republika Demokratyczna. W momencie połączenia DDR z RFN w Niemczech Wschodnich było 18 milionów mieszkańców. W uciecze na zachód pomógł most powietrzny z Berlina zachodniego. Ucieczki były ryzykowne. Wielu, przekraczając granice, straciło życie.

– Jak Pan radził sobie z językiem polskim? Przecież jest on zupełnie inny niż łotewski. Co było najtrudniejsze w nauce polskiego? Gramatyka czy wymowa?
– Łapano mnie na akcencie. Pytano, skąd jesteś, bo masz litewski akcent. Uczniowie nazywali mnie Litwinem. W języku łotewskim nie ma głosek: ą, ę, ć, ś, ź, ale są długie samogłoski: ā, ē, ī, ū. Litera l w łotewskim jest zmiękczona – ļ, a w polskim utwardzona – ł. W języku łotewskim akcent jest na pierwszej sylabie wyrazu, w języku polski na przedostatniej. O gramatyce nie pamiętam, by przedstawiała problemy, bo koniugacja, deklinacja, czasy są takie same, ale pisownia niektórych głosek jednak bardzo trudna do zapamiętania, czy pisać ż czy rz, h czy ch, u czy ó. O subtelnościach języka takich jak np. melodia języka, piękno języka i innych nie będę mówić. Języka polskiego zacząłem się uczyć z książki napisanej piękną polszczyzną. Pierwszą przeczytaną książką w języku polskim była „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza.

– Kiedy otrzymał Pan polskie obywatelstwo? Z czego się Pan wtedy utrzymywał? Gdzie mieszkał? Jakie szkoły Pan ukończył?
– Najpierw opowiem o mojej edukacji. Nie ukończyłem żadnej szkoły. Nie mam żadnego świadectwa. Teraz uczęszczam do Uniwersytetu Trzeciego Wieku i po zakończeniu na pewno świadectwo dostanę. Świadectwo nazywa się AKT ZGONU.
Naukę zacząłem na Łotwie w szkole podstawowej. We wrześniu 1944 r, zacząłem chodzić do 6 klasy. 17 września nauka została przerwana ucieczką z kraju. Rok później poszedłem do 6 klasy w Strzelcach Krajeńskich. Pamiętam pierwszą lekcję w polskiej szkole. Była to matematyka. Do klasy wszedł kierownik szkoły pan Wiktor Szneider i napisał na tablicy: „Ile to jest?” i jakieś cyfry działania arytmetycznego. Pytania nie rozumiałem, ale działanie matematyczne rozwiązałem. Tak się zaczęła moja nauka języka polskiego w polskiej szkole. Nauka została przerwana nagle.

– Co było dalej? W jakich okolicznościach opuściliście Strzelce Krajeńskie?
Mieszkaliśmy w folwarku Klasztorne za jeziorem Górnym. Pan Kosiński był tam zarządcą. Pewnego dnia pod koniec marca przysłano z magistratu polecenie, że w dniu następnym mamy stawić się na zbiórkę w Strzelcach na rynku. Pamiętam, że w Strzelcach było wtedy pięć rodzin Łotyszów. Ze Strzelec zostaniemy zawiezieni do Landsberga. Na stacji w Landsbergu będzie podstawiony specjalny pociąg zbiorczy, który zawiezie do ojczyzny. Mama do wózka dziecięcego zapakowała nasze rzeczy, ubrania, koce, jedzenie, W następnym dniu ubraliśmy się i poszliśmy na miejsce zbiórki. Gdy doszliśmy do szosy, zamiast pójść w prawo do centrum miasta, skręciliśmy w lewo szosą w kierunku Starego Kurowa. W lesie koło wsi Rokitno schowaliśmy się w gęstwinie w młodniku. Zamiarem mamy było ukryć się i przeczekać akcję wysiedlania. W lesie ukrywaliśmy się około dwa tygodnie. Pamiętam, że pewnego ranka, gdy nasza czwórka pod gałęziami na ziemi spała przytulona do siebie, odkryli nas dwaj uzbrojeni w pepesze żołnierze rosyjscy. Widocznie wyszli do lasu na polowanie. Jeden stał i z oddali mierzył do nas z pistoletu maszynowego, drugi wlazł bliżej i coś pytał. Mama tłumaczyła po rosyjsku wtrącając słowa polskie, że ukrywa się, bo Polacy chcą ją wysłać do Francji. Jej mąż był Francuzem, zginął na wojnie. We Francji nikogo niema. Z czego tam z trójką dzieci ma żyć? Żołnierza bajeczka mamy nie interesowała. – Zołoto, czasy dawaj – powiedział. Mama miała długi ok. 1,5 m długi i ciężki złoty łańcuch babci i złoty zegareczek na rękę. Mama płakała, żeby zostawił zegareczek, że to pamiątka po matce. Żołnierz chwilę ważył zegarek w ręku, lecz nie oddał. W lesie nie było wody. Piliśmy wodę z kałuży na drodze. Na brzegu lasu przy drodze rosły brzozy. Przy jednej stał garnek, do którego toczono sok. Podkradałem ten sok z brzozy. Mama młodszych synów zostawiła w Rokitnie w domu państwa Piaseckich, mnie kazała wracać do folwarku do Strzelec. Sama poszła inną drogą. Szedłem polami unikając dróg, by nie spotkać ludzi. Spotykałem za to zwłoki ludzki. Byli to nieżywi żołnierze niemieccy. Przy zwłokach był karabin mauser ze złamaną kolbą i karbowa blaszana puszka od maski gazowej. Koło Lichenia nocowałem w jakiejś przydrożnej szopie. Poduszką była litrowa butelka od wody. Od Lichenia do Strzelec nie poszedłem szosą, lecz polami koło Czyżewa do Klasztornej. W Klasztornej zostać nie mogliśmy. Trzeba było zejść z oczu urzędnikom magistrackim. Pana Kosińskiego brat był nauczycielem w jednoklasowej szkole w TrebitschFeld. To wieś niedaleko od Drezdenka, ok. 20 km od Strzelec Krajeńskich. Miałem już 16 lat. Wtedy opuściłem rodzinę i zacząłem samodzielne życie. Poszedłem w nieznane do TrebitschFeld, czyli Trzebicza Nowego. Tam zaprowadzono mnie do Markiewiczów. Markiewiczowie byli z Chludowa za Poznaniem, objęli właśnie poniemieckie gospodarstwo, potrzebowali parobka. Wyżerki tam nie było. Gospodyni nie była rozrzutna. Wiadomo – poznanianka. Pies dostawał tylko resztki wyskrobane z koryta świń, których świnie nie zjadły. Ja na śniadanie miałem chleb z gzikiem i ślepe ryby. Poznałem trochę gwarę poznańską. Wiem, co znaczy zdanie: Junek chyć wymborek tyn na ryczce i chycnij do sklepu po pyry. Wkrótce mama z braćmi też przywędrowali do Trzebicza Nowego i zamieszkali w szkole. Bracia uczyli się, a mama pracowała jako woźna.
Po wojnie było dużo ludzi, którzy utracili dokumenty. Mieszkańcom wydano tymczasowe dowody osobiste. Przy zapisach dzieci do szkół żądano metryki urodzenia. Dokumenty wyrabiało się w sądzie na podstawie świadków. W Trzebiczu Nowym naszymi sąsiadami byli ludzie z okolic Lidy na Litwie. Mama z sąsiadką i my bracia poszliśmy do sądu w Drezdenku i tam zostały sporządzone potrzebne dokumenty.

– Jak było dalej ze szkołą? Gdzie Pan się uczył?
– Dowiedziałem się, że w Drezdenku będzie gimnazjum. Odszukałem, gdzie mieszka organizator pan Priebe i zapisałem się. Przerwaną naukę szkolną zacząłem w klasie wstępnej w nowo otwartym gimnazjum w Drezdenku. Po roku była reorganizacja. Kontynuowałem naukę w klasie wyrównawczej „A” Gimnazjum i Liceum w Drezdenku. Lekcje religii prowadził ksiądz dziekan Jankowski. Wszyscy chłopcy musieli się nauczyć ministrantury na pamięć po łacinie. W czasie wakacji w 1948 r. pracowałem w Tartaku Państwowym w Trzebiczu. Moja mama też tam pracowała. Tartak produkował tarcicę na eksport do Anglii. Po wakacjach do szkoły nie wróciłem. Mamie było ciężko samej pracować i utrzymywać trzech synów w szkołach. W 1950 r. zostałem powołany do zasadniczej służby wojskowej. Po wyjściu z wojska w1953 r. dowiedziałem się o USP – Uniwersyteckim Studium Przygotowawczym, gdzie w ciągu dwóch lat przerabiano kurs szkoły średniej umożliwiający rozpoczęcie studiów na uczelni wyższej. Było USP przy Uniwersytecie im. Bolesława Bieruta we Wrocławiu. Pojechałem na egzamin, zdałem i zostałem przyjęty. Pamiętam, że było wtedy po wojnie domowej w Grecji. W mojej klasie było 6 Greków i jeden Macedończyk – byli żołnierze Zachariadisa. Mieli duże trudności z językiem polskim. Pamiętam, że profesor fizyki przez pół roku nie wzywał mnie do odpowiedzi. Przypuszczał, że ja też jestem Grekiem. Po USP podjąłem studia w Politechnice Poznańskiej na Wydziale Mechanizacji Rolnictwa. Popełniłem błąd. Program studiów nie odpowiadał moim predyspozycjom. Studia były bardzo trudne. Z 30-osobowej grupy studentów, którzy zaczęli studia, do egzaminu magisterskiego dobrnęło tylko siedmiu. Przeniosłem się do Wydziału Budownictwa Lądowego. W zimie 1960 roku ciężko zachorowałem na zapalenie płuc. Przyplątała się astma oskrzelowa. Mówili, że zostanie na całe życie. Leczono mnie wstrząsami insulinowymi. W szpitalu przy ulicy Garbary w Poznaniu przeleżałem dwa miesiące. Byłem bardzo osłabiony. Niedożywienie w czasie wojny, okres biedy powojennej, służba w wojsku, żywienie się w stołówkach akademickich pozostawiły ślady na zdrowiu, brak odporności organizmu. W wojsku służyłem w Samodzielnym Batalionie Saperów w Łańcucie. Służba w plutonie minersko-pontonierskim była ciężka. Powiem, co dostawał na śniadanie np. elew w szkole podoficerskiej. Była to porcja czarnego suchego chleba, półlitrowy aluminiowy kubek czarnej kawy zbożowej z bromem i czubatą łyżką stołową cukru i zupę, np. rozgotowany makaron z fasolą. Zupy były mdłe, elewom nie smakowały. Lepsze jedzenie było, gdy pojechaliśmy na rozminowanie wojennych pól minowych w Przełęczy Dukielskiej w Beskidzie Niskim, gdzie zginęły na minach dwie dywizje czołgów nacierających w kierunku Pragi Czeskiej.
Programu studiów nie zdołałem nadgonić. Zwłaszcza wykonać pracochłonnych projektów przejściowych. Nawet „murzynów” nie mogłem znaleźć do wykonania projektów. W listopadzie 1960 zostałem skreślony z listy studentów. Przyjechałem do Gorzowa Wielkopolskiego. Miałem tam punkt zaczepienia. Zameldowałem się u brata. Po technikum rolniczym miał nakaz pracy w Stacji Chemiczno-Rolniczej przy ul. Teatralnej w Gorzowie. Dostał przydział na wspólne dwupokojowe mieszkanie z rodziną Krawcewiczów przy ul. Słowackiego. Ponieważ praktykę wakacyjną miałem w Gorzowskim Przedsiębiorstwie Budowlanym „Zachód”, gdy zgłosiłem się tam do pracy przyjęto mnie z otwartymi ramionami. Dostałem angaż technika budowy i wysłano mnie na budowę do Dobiegniewa gdzie były już fundamenty pod rozpoczętą budowę szkoły im. Żołnierzy Września Woldenbeg.

– Życie w Polsce w czasach stalinizmu było trudne, nie tylko z uwagi na terror polityczny…
– To prawda. Wprowadzony stalinowski nakazowo-rozdzielczy system gospodarczy oparty na centralnym planowaniu był nieudolny. Przemysł był nastawiony na produkcję dla przemysłu, nie na zaspokojenie potrzeb ludności. Nie było prywatnej własności. Tępiono wszelką prywatną inicjatywę. Często ludzie potrzebne materiały zdobywali kradnąc.

– Spodziewał się Pan, że w naszym kraju pojawi się coś takiego jak Solidarność? I że władza komunistyczna będzie starała się ją zniszczyć?
– To było oczywiste, że władza zwalczała Solidarność, ale ona rosła liczebnie. Do Solidarności zapisało 10 milionów obywateli, a rządząca partia PZPR miała 2 miliony członków. Solidarność, mając pięciokrotną przewagę liczebną, chciała siłą wydrzeć władzę rządzącej partii. Kuto broń w Stoczni Gdańskiej, w Gorzowie w Zakładach Mechanicznych i w ZREMBIE. W budowlance zaopatrzeniowcy zamówili w hurtowni dużo trzonków do kilofów. Pytano, na co wam tyle trzonków? Odpowiadano: – Będą potrzebne, gdy pójdziemy bić komunistów. Można było potraktować taką odpowiedź jako dowcip, gdyby to nie było serio.
Dobrze pamiętam wydarzeni z 1981 roku. Pracowałem w Gorzowskim Kombinacie Budowlanym. Pewnego dnia na początku grudnia zwołano nagłe zebranie. O godzinie 14-ej wszyscy pracownicy musieli zejść do świetlicy. W biurach pracowało ok. 100 osób. Wyłamała się kierowniczka działu księgowości zarobkowej. Pracownice robiły listy płac. Była żelazna zasada. Pracownikom umysłowym wypłacano wynagrodzenie w ostatnim dniu po przepracowaniu miesiąca, pracownikom fizycznym nie później niż do 10-ego dnia miesiąca. Sporządzanie list płac dla nich było bardzo pracochłonne. Posługiwano się jeszcze liczydłem i „kręciołkiem”, ręcznie kręconym niemieckim sumatorem Triumph. A pracochłonność polegała na tym, że wynagrodzenie pracownika pracującego w systemie akordowym składało się przynajmniej z kilkunastu pozycji. Zebranie prowadził wiceprzewodniczący Zakładowej Komisji Solidarności, który wyjaśnił, że zebranie zwołano, by pracownicy mogli wypowiedzieli się, czy mają zaufanie i czy popierają działanie Komisji Okręgowej Solidarności. Głos z sali zawołał:– Głosujmy, podnosimy rękę i idziemy. Przewodniczący powiedział, że głosowanie będzie tajne. Ktoś zapytał, o jaką konkretnie działalność chodzi? Przewodniczący odpowiedział. że tego powiedzieć nie możemy, chodzi o to, czy jesteście tak w ogóle gotowi zaufać i poprzeć Komisję Okręgową we wszystkich działaniach, jakie podejmie. Młody inżynier, członek Komisji Zakładowej powiedział, gdy nie wiadomo, na co się na głosuje, to trzeba wstrzymać się od głosu. Przewodniczący zebrania uciszył go: – Stasiu, ty nie wiesz o co chodzi. Znaczy, że inżynier nie był wtajemniczony.– Nie można wstrzymać się od głosu. Na kartkach wszyscy muszą napisać „TAK” lub „NIE”. Po głosowaniu, po podliczeniu głosów okazało się, że na około sto głosujących były tylko cztery kartki z „NIE”. Po zebraniu przy drzwiach wyjściowych z świetlicy zrobił się tłok. Stałem tuż za osobami, które siedziały przy stole prezydialnym. Słyszałem, jak przewodniczący zebrania do gościa z zewnątrz mówił: – Tych na budowach jesteśmy pewni. Nie mieliśmy pewności do pracujących w biurze. Ale skoro tylko czterech jest przeciwnych, to my ich zabijemy. Ciarki przeszły mi po plecach. Byłem jednym z tych czterech, którzy napisali na kartce do głosowania „NIE”.

– Słuchał Pan wtedy rozgłośni Radia Wolna Europa, by wiedzieć, co faktycznie dzieje się w naszym kraju?
– Nie słuchałem. Była zagłuszana. W Poznaniu radiowa stacja zagłuszania była na dachu gmachu ubezpieczalni przy ul. Dąbrowskiego. W dniu po strajku widziałem, że urządzenia nadajnika zagłuszającego były zrzucone. Leżały porozbijane na ulicy.

– Jak się pracowało w Gorzowskim Kombinacie Budowlanym? Jak traktowali Pana koledzy? Jak rodaka czy obcego?
– Chodzi o ksenofobię i nietolerancję. Nie słyszałem, żeby było jakieś wydarzenie na tym tle. Współpracownicy byli bardzo koleżeńscy i sympatyczni. Raz jeden taki zapytał: – Skabardis to nie jest polskie nazwisko? Odpowiedziałem: – Nie, to łotewskie nazwisko. – To ty nie Polak. Odpowiedziałem: – Polak. Nie pojął. Było to za trudne na jego rozum, którego nie miał.

– Wiem, że spisuje Pan swoje wspomnienia i refleksje? Dla kogo?
– Piszę przede wszystkim dla potomstwa moich braci. Wnuczka średniego brata Edka Paulina z dziećmi mieszka w okolicy Drezdenka, a wnuk Sebastian – stomatolog z dziećmi w Międzyrzeczu. Córki młodszego bata Andrzeja wyjechały do Niemiec. Starsza córka Renata nie żyje. Jej syn i córka są Niemcami. Młodsza córka Jolanta z dziećmi mieszka w Hamburgu. Czują się Polakami. Dzieci są wybitnymi prawnikami. Jakub jest radcą prawnym prawa międzynarodowego władającym czterema językami, Kasia studiowała międzynarodowe prawo morskie, zdała egzamin na aplikację sędziowską. Jest najmłodszą sędzią w Niemczech.

– Odwiedził Pan po wojnie Łotwę? Nie kusiło Pana, by tam wrócić?
– Jechałem tam wielokrotnie, kiedy jako spadkobierca starałem się uzyskać prawa własności do gospodarstw dziadków i ojca. Udało się odzyskać ziemię ojca. Nie była zajęta. Miejsca, gdzie stał dom mieszkalny i budynki gospodarcze, powoli zarasta las. Nie było do czego wracać. Byłem tam raz z bratanicą Jolą z Hamburga. Chciała odwiedzić miejsce, gdzie żyła jej babcia. Zaproponowała, bym ziemię babci sprzedał jej. Odbyła się symboliczna sprzedaż, załatwianie różnych międzynarodowych dokumentów notarialnych. Jola i jej mąż Waldek byli młodzi. W hamburskim porcie mieli dobrze prosperującą firmę logistyczną. Planowali na Łotwie otworzyć całoroczny ośrodek wypoczynkowo sportowy – zimą sporty narciarskie, latem pole golfowe. Ostatni wielki światowy kryzys finansowy2008 roku wszystko popsuł.
Jeżdżąc wtedy do Łotwy dowiedziałem się tylko o jednej osobie, która tuż po wojnie wróciła. Była to nasza sąsiadka, która w owej nocy 17 września 1944 roku razem z nami uciekała. Sąsiadka była zwerbowana do współpracy przez NKWD. Donosiła do milicji na swoich. Jak odbywały się po wojnie powroty z zachodu obywateli byłych republik Związku Radzieckiego przedstawia film p.t.: „Wiatr ze wschodu” produkcji francusko-szwajcarskiej. Grają również polscy aktorzy. Np. rolę pułkownika NKWD gra Wojciech Pszoniak. Film przedstawia los Rosjan, którzy po wojnie znaleźli się na terenie księstwa Lichtenstein. Pociąg wiozący Rosjan zakończył bieg na ślepym torze na puszcie węgierskiej. Na wiezionych czekał przygotowany długi dół, przy którym ustawione były karabiny maszynowe. (Film jest na YouTube). Dokąd trafiały pociągi wożące byłych obywateli Związku Radzieckiego z innych krajów i co się z nimi stało, nie wiadomo.

 

 

 

powrót do strony głównej