Stowarzyszenie Uniwersytet Trzeciego Wieku

Gościnne Goszczanowo

Gościnne Goszczanowo

 

Mimo niepomyślnych prognoz pogody na 21 października 2014 (podobno ma lać cały dzień!) decyduję się na wyjazd do Goszczanowa ze słuchaczami Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
Zaopatrzony w parasol, aparat fotograficzny i parę niezbędnych drobiazgów, w szary, jesienny bezpłciowy poranek stawiam się na miejsce zbiórki przed Hotelem Qubus kilka minut przed godziną dziesiątą. Przy wejściu do autokaru firmy Glob-Bus wita mnie urzędujący od paru zaledwie miesięcy, rzec można „jeszcze ciepły” Prezes UTW Czesław Ganda, który niestety nie będzie nam towarzyszył w podróży. Wydaje jednak ostatnie polecenia swoim współpracownikom przed odjazdem.
Rolę „przewodników” dość licznej grupy (oprócz 50 osobowej ekipy autokarowej część uczestników dojedzie własnym transportem) pełnią od tej pory Pani Bogumiła Gruse – Wiceprezes Zarządu i Pan Eugeniusz Jaszkul – szef sekcji plastycznej.

Przede wszystkim angielski

Już w autobusie nawiązuję pierwsze rozmowy z uczestnikami. Trafiam przeważnie na osoby, które są związane z UTW dziesięć lat i dłużej. Jeden z moich rozmówców jest z nami od paru miesięcy, ale wcześniej uczestniczył w pracach UTW w jednej z „filii terenowych”.
Dużą popularnością cieszą się wśród uczestników zajęcia sportowo – rekreacyjne: gimnastyka na powietrzu, hydroterapia, gimnastyka rehabilitacyjna itd. Swoich zwolenników mają też wykłady z medycyny i psychologii, wykłady z historii muzyki, informatyka itd. Kilka osób podkreśla z akcentem: „Przede wszystkim angielski!”.
Jedna z pań powiada, iż jej dzieci wyjechały do Wielkiej Brytanii „za chlebem”. Czasem ich odwiedza i zapewne konieczność funkcjonowania od czasu do czasu w środowisku angielskojęzycznym jest dla niej motywacją, aby uczyć się obcego języka.

Rozmowy przy kawie i herbacie
Sądząc po frekwencji na większości zajęć, pomieszczenia jakimi dysponuje UTW są zbyt szczupłe jak na ilość osób chętnych do udziału w wykładach i zajęciach. W czasach, gdy programy i koncerty bywają grane do nieomal pustych sal, a nawet są odwoływane z powodu zbyt małej liczby sprzedanych biletów, rzec by można, że dla „kierownictwa UTW” jest to kłopot przyjemny.

Taka gmina

Po przyjeździe do Goszczanowa pierwsze zaskoczenie: Droga dojazdowa do Ośrodka Zacisze jest akurat w przebudowie. Wjazd na taką drogę masywnym autokarem to zbyt duże ryzyko.

 

dalej mamy iść na piechotę?
Z okna autobusu dostrzegam przy przystanku PKS drewnianą figurkę Św. Jana Marii Vianney – patrona Kościoła w Goszczanowie.
Ktoś z uczestników lepiej zorientowany w topografii terenu powiada, że jest droga objazdowa z drugiej strony.
Po wyjściu z autobusu okazuje się, że prognozy się na szczęście nie sprawdziły. Nie pada, nie jest zbyt zimno, a chwilami nawet pokazuje się słońce.

 

„Wieść gminna”
Kilka komunikatów od organizatorów, możliwość wypicia gorącej herbaty lub kawy w ośrodku, zapowiedziana na godzinę 14.00 grochówka, potem ognisko, pieczenie kiełbasek i około 17.00 powrót do Gorzowa.
Ponieważ do godziny 14.00 jest sporo czasu, po wypiciu kawy na stołówce i odbyciu kilku rozmów z uczestnikami, postanawiam przyjrzeć się nieco bliżej miejscowości, którą przyszło mi odwiedzić. Nawet na okolice niedalekie od naszego miejsca zamieszkania warto czasem spojrzeć okiem turysty.

 

Patron Kościoła w Goszczanowie

Z ciekawości przebrnąłem kilkusetmetrowy odcinek drogi w budowie, obserwując przy okazji pracę maszyn budowlanych i ludzi. Po obu stronach drogi zwróciły moją uwagę pokaźne korzenie i kłody drewna. Widać po obu stronach tej drogi rosły do niedawna spore drzewa. Dla poszerzenia „ciągu komunikacyjnego” trzeba je było widać usunąć. W miejscowym sklepie zaopatruję się w kilka kiełbasek do pieczenia na ognisku i piwko do zapicia. Żeby świnka, z której zrobiono tę kiełbasę nie pomyślała czasem, że pies ją je. Na przydrożnej tablicy ogłoszeń zapoznaję się z wydarzeniami i sprawami jakimi żyje miejscowa społeczność. W pobliżu ośrodka jest też jezioro, o tej porze ciche i spokojne.

 

„Staw Goszczanowski”
Po tej krótkiej penetracji okolicy udaję się na grzyby do Puszczy Noteckiej aby zrealizować podstawowy jak się wydaje cel wyprawy: grzybobranie.

Wrzuć pan to, panie Głódź

Wychowałem się blisko lasu, prawie jak w leśniczówce, chociaż ojciec był rolnikiem, nie leśniczym ani gajowym. Zbieranie grzybów i las nie były atrakcją, ale codziennością.
Mimo iż dość dawno temu z wieśniaka przeobraziłem się w mieszczucha, nie znajduję w zbieraniu grzybów niczego szczególnego, raczej pretekst do spaceru i zaczerpnięcia świeżego powietrza, ale skoro to wyjazd na grzybobranie, trzeba udać się w las, wszak dla towarzystwa Cygan kazał się powiesić.
Wypada okazać uczestnikom wyprawy swoje zdobyczne grzybowe okazy. Pierwszym chwilom mojego grzybobrania towarzyszy obawa: Czy znajdę cokolwiek aby uratować honor?
Zdaję sobie sprawę, że znajduję się w dużym nieznanym mi dotąd kompleksie leśnym i staram się nie zapuszczać zbyt głęboko w las oraz zapamiętać drogę powrotną. W sosnowym lesie przetykanym gdzieniegdzie rzędami młodych brzózek natrafiam na kilka maślaków, kozaków, podgrzybków a nade wszystko na tzw. sitarki, czy sitarze, omijane i lekceważone przez niektórych zbieraczy. Nie jest to może grzyb zbyt atrakcyjny dla grzybiarzy, ale jadalny. Z dzieciństwa pamiętam, że był on niekiedy nazywany „Gęsi pępek”. Już ta oryginalna nazwa skłania mnie do tego, aby sie po takie grzyby schylać.

 

„Darz bór!”

Po drodze spotykam grupy osób z naszej wycieczki. Niektórym udało się trafić na duże, piękne okazy czerwonych koźlarzy.
Były też podobno zielonki, borowiki, itd. Jakoś nie udało mi się natrafić. Po przybyciu do ośrodka następuje prezentacja co ciekawszych okazów.

 

Koźlarz czerwony

Po wykonaniu kilku zdjęć pozwalam sobie na autorski wierszowany komentarz:
Wiersz zagrzybionych

Pogodną nocą, w blasku księżyca,
Gdzieś się spotkali grzyb i grzybica.
Gwiazdy i księżyc mrok rozświetlały;
Ona zgorzkniała a on zgrzybiały.

Nie był szatański, tylko prawdziwy.
Wiekowy, wcale nie robaczywy!
Choć brodę srebrzył szron,
Miał twardy, prosty trzon.

Otaczały ich białe pleśniaki,
Słowa z wolna zmieniały się w szloch.
Zróbmy coś nim nas zjedzą robaki,
Lub próchnica obróci nas w proch.

Przyjdzie nam wkrótce zginąć niechybnie;
Zapuść korzenie! Załóżmy grzybnię!
Nim przyjdzie sezon gryp,
Przy grzybie stanie grzyb!

Mrugały do nich nocne świetliki,
Gdy rozsiewali w krąg zarodniki;
Wilgoć i ciepło. Nie trzeba wiele;
Tylko ten cichy igliwia szelest…

Mój stary grzybie: myśl pozytywnie,
Zróbmy to może wegetatywnie?
czekał ich miękki mech
i fragmentacja plech.

Po zaprezentowaniu wiersza pojawiają się sugestie, aby go opublikować w internecie. „Weź pan to wrzuć”.

 

A potem Naród te grzyby je
i część umiera, a część, nie.
(Ludwik Jerzy Kern)

Później nieco, wobec liczniejszej publiczności zgromadzonej przy ognisku pada propozycja:
„Teraz pan Głódź powie nam wierszyk o grzybach”

Młodość każdemu się należy

Korzystając z bodaj ostatnich promyków jesiennego słońca czekamy na posiłek przewidziany o godzinie 14.00.
Z zainteresowaniem przysłuchuję się opowieściom o kulturze Warmii i Mazur pani która pochodzi z Supraśla. Tak czas nam schodzi do obiadu.

 

Poczciwa grochówka
Po uraczeniu się grochówką na stołówce, gromadzimy się przy ognisku. Oprócz pieczenia kiełbasek zapijanych tym „co kto ma”, jest to okazja do towarzyskich rozmów, dzielenia się wrażeniami z grzybobrania, a także śpiewów i innych akcentów rozrywkowych.

grupa wokalna

Wśród uczestników są wprawdzie niezbyt liczne, ale za to silne czyste głosy chóru „Uniwerek” prezentujące sympatyczny zestaw piosenek biesiadnych.

 

Mój skromny wkład

Jest i mój skromny udział w tych prezentacjach, choćby w postaci „Bajeropicu” Starego Marycha i kilku innych pomniejszych elementów.

 

Brawurowe solo

Mnie osobiście najbardziej zapadło w pamięci solowe wykonanie piosenki do tekstu Ludwika Jerzego Kerna o sympatycznym starszym śledziu, który za żonę flądrę miał.

 

pieczemy kiełbaski
Atmosfera beztroskiej zabawy udziela się wszystkim uczestnikom. Występy nagradzane są oklaskami i salwami śmiechu.

 

śpiewy przy ognisku
Obserwując bodaj po raz pierwszy tak liczne grono słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku w konwencji „wycieczkowej”, dochodzę do wniosku, że są oni ludźmi pogodnymi, otwartymi na różne propozycje aktywności, skorymi do spontanicznej zabawy.

Płonie ognisko i szumią knieje
Czas odjazdu autokaru zbliża się nieuchronnie. Wycieczka zapewne się udała. Kierując swoje kroki w stronę oczekującego autokaru powtarzam w myślach fragmenty wiersza Mariana Załuckiego pod tytułem „Juvenalia Staruszków”, którym pozwolę sobie zakończyć relację z wyjazdu, dziękując organizatorom i uczestnikom za umożliwienie mi przeżycia tej fascynującej przygody.

 

Uczestnicy wycieczki na dziedzińcu Ośrodka Zacisze

Uczestnicy wycieczki na dziedzińcu Ośrodka Zacisze

W młodości żyje się żarliwie –
młodość jest szczęściem i nadzieją!…
Doprawdy ja się ludziom dziwię,
że się starzeją…
[…] Dorośli! Bracia outsiderzy!
Nie dajmy, by nas krzywdził czas!
Młodość każdemu się należy!
Młodości!
Proszę: skrzydła – raz!
Urządźmy – myśl tę rzucam w dal ja –
Juvenalia staruszków –
jakieś… p i e r n i k a l i a!
Zagrajmy na skrzydłach jak Concordia – Knurów!
Poprzebierajmy się za trubadurów
i serenady idźmy śpiewać gorące
pad balkonami,
pod kasztanami,
dziewczętom po pięćdziesiątce…
[…] [i] nocą dziarskie tańce jeszcze
w rytmie szaleńczych rokendroli
i dzikie krzyki ku orkiestrze:
– Powoli, panowie, p o w o l i!

Tekst: Ferdynand Głodzik
zdjęcia: Ferdynand Głodzik i Eugeniusz Jaszkul

powrót do strony głównej