Stowarzyszenie Uniwersytet Trzeciego Wieku

Konkurs na recenzję książki …

Nagroda za recenzję

 

Troje słuchaczy Warsztatów Literackich wzięło udział w konkursie pt. „Moje literackie fascynacje” zorganizowanym przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie. Zgłosili cztery recenzje: Andrzej Włodarczak przygotował dwie: o książce ,,Shantaram” i o książce ,,Dziewczyna, która pokonała ISIS’’, Barbara Adamiszyn do omówienia wybrała „Noce i dnie mojego życia” Jerzego Antczaka, a Krystyna Dziewiałtowska-Gintowt powieść pt. „Japoński kochanek”.

 

28 listopada 2018r odbyło się podsumowanie konkursu i wręczenie nagród, na które zostali zaproszeni wszyscy uczestnicy, a było ich blisko 50.

Andrzej Włodarczak otrzymał III nagrodę za recenzję powieści ,,Shantaram”.  Nagrodą był bon do realizacji w Empiku. Wszyscy uczestnicy konkursu dostali pamiątkowe torby, notesy i zakładki. Tego dnia odbyło się także spotkanie z autorką książek dla młodzieży Barbarą Kosmowską, która swoje wystąpienie zatytułowała: „Wszyscy piszą – nikt nie czyta, wszyscy mówią – nikt nie słucha”. W dyskusji wzięła udział Barbara Adamiszyn.

Oczywiście była kawa, herbata, pyszne ciasto i długie rozmowy nie tylko o ulubionych książkach.

Tekst: Krystyna Kamińska

 

Recenzja Andrzeja Włodarczaka w konkursie WiMBP

Byłem u „Leopolda”

 

Powie ktoś: trzeba mieć nieźle namieszane pod sufitem, by lecieć na drugi koniec świata zobaczyć miejsca, gdzie rozgrywa się akcja ulubionej powieści. Ja to zrobiłem! Niedawno byłem w Bombaju w Indiach…

Ta powieść to ,,Shantaram’’, napisana przez Australijczyka Gregory’ego Davida Robertsa. Uważana jest powszechnie na świecie za najlepszą powieść o współczesnych Indiach, opartą na przeżyciach autora. Przeżyciach, którymi swobodnie mógłby obdzielić kilka osób.

Shantaram – po hindusku – boży pokój. To imię nadali bohaterowi powieści jego miejscowi przyjaciele. Na początku pobytu w Indiach nosił imię Lin. Dostał się tam w nietypowych okolicznościach. Ten młody Australijczyk uzależnił się w swojej ojczyźnie od narkotyków. Dla zdobycia pieniędzy okradał sklepy i napadał na banki. Dostał wyrok 19 lat więzienia. Był tam okrutnie bity przez strażników. Uciekł w końcu lat 70. z dobrze strzeżonego więzienia i przy użyciu nowozelandzkiego paszportu dostał się do Indii.

Pieniądze szybko się skończyły, podobnie jak i ważność wizy. Lin – Shantaram schronił się więc w olbrzymich slumsach w Bombaju (obecnie Mumbaj). W zamian za wikt i opierunek leczył tamtejszych biedaków. Szybko zyskał ich sympatię.

Po pożarze w slumsach postanowił zarabiać w inny sposób. Został stałym bywalcem kawiarni – baru „Leopold”, masowo odwiedzanej przez miejscowych przestępców. Handlarzy narkotykami, bronią i walutą, złodziei, sutenerów itp. Wziął się za handel narkotykami i walutą. Jako biały człowiek łatwiej nawiązywał kontakty z turystami z Europy czy USA chętnymi do zakupu narkotyków czy wymiany obcej waluty po kursie korzystniejszym od oficjalnego.

Wieczny uciekinier przed miejscową policją, którą stale przekupywał, szybko poznał życie bombajskiego półświatka, miejscowy język i obyczaje. Czytelnik tej pasjonującej opowieści uczestniczy w kolejnych przeżyciach jej bohatera. I coraz bardziej go lubi.

Shantaram zakochał się w stałej bywalczyni „Leopolda” – Szwajcarce. Ona namówiła go, by wystąpił w roli pracownika amerykańskiej ambasady i pomógł w wykupieniu jednej z prostytutek z najbardziej znanego i prestiżowego domu publicznego w Bombaju, prowadzonego przez diaboliczną madame Zhou. Podstęp się udał, ale dość szybko pani Zhou zorientowała się w oszustwie. Przekupiła wysoko postawionych policjantów, klientów swego burdelu, by aresztowali Lina – Shantarama. W ciągu czterech miesięcy w areszcie nasz bohater schudł ponad 50 kg, znalazł się na skraju śmierci.

Wykupił go gangster arabskiego pochodzenia. W zamian Lin musiał na jego konto handlować walutą i narkotykami oraz udać się do Afganistanu – oczywiście nielegalnie – po broń i materiały wybuchowe. Uczynił to.

Często bywa u „Leopolda”, gdzie konkurenci snują przeciwko niemu intrygi, posługując się kłamstwami, m.in. nasyłają na niego sudańskich zawodowych morderców, bo niby oszukał wysoko postawionego gangstera. Mocno poobijany, fizycznie i psychicznie, Shantaram wychodzi i z tego niebezpieczeństwa.

Liczącą aż 800 stron powieść ,,Shantaram’’ czyta się jak kryminał. Bo i życie jej bohatera jest pełne groźnych zdarzeń.

Zafascynowany tą autobiograficzną książką poszukałem w internecie więcej informacji o autorze. Gdy w drodze do swej ukochanej ze Szwajcarii miał przerwę na lotnisku w Niemczech, został tam aresztowany pod zarzutem posługiwania się cudzym paszportem i deportowany do rodzinnej Australii. Tam odsiedział w więzieniu resztę wyroku, po czym napisał znakomitą powieść.

Zafascynowała mnie ona na tyle, że postanowiłem pojechać do Indii, do Bombaju. I tam odwiedzić miejsca, gdzie dzieje się akcja powieści. Slumsy, gdzie długo mieszkał Lin, zrobiły na mnie przygnębiające wrażenie. Lepiej z kawiarnią – barem „Leopold”.

Kawiarnia Leopold przyciąga nie tylko miejscowych gości, ale i miłośników powieści ,,Shantaram’’

Jej szyld – napisany łacińskimi literami –  z daleka jest widoczny na ruchliwej ulicy, wskazuje, że działa prawie 150 lat. Olbrzymi lokal wypełniony gośćmi, częściowo miejscowymi, częściowo białymi turystami.

Musiałem poczekać kilka minut na wolne miejsce przy stoliku. Wypiłem miejscowe piwo, zagryzłem orzeszkami. Towarzysze ze stolika – Hindusi – nie mówili po angielsku, więc również po angielsku wycofałem się z tego lokalu. Oczywiście, nie żałuję wizyty u „Leopolda”.

Powieść ,,Shantaram’’ przeczytałem dwa razy. Postanowiłem sobie, że będą sobie ją przypominał w kolejnych latach. Bo mimo opisu ciężkiego życia jej bohatera, tchnie optymizmem i radością z życia. A przecież tego bardzo potrzeba nam w życiu.

Andrzej Włodarczak

Andrzej Włodarczak odbiera nagrodę za recenzję. Wręcza Barbara Kosmowska – pisarka – gość spotkania. Foto: Kazimierz Ligocki

Dyplom Andrzeja Włodarczaka za zajęcie III miejsca w konkursie WiMBP „Moje literackie fascynacje”

 

Recenzja Barbary Adamiszyn w konkursie WiMBP
”Noce i dnie” Jerzego Antczaka i moje

 

Książka Jerzego Antczaka „Noce i dnie mojego życia” jest barwną opowieścią o życiu autora – Jerzego Antczaka od wczesnych lat powojennych w zrujnowanej Polsce po życie na emigracji 50 lat później.

Życie Jerzego Antczaka było ściśle związane z historią polskiego filmu, z przedstawieniami w teatrze telewizji i na scenach teatralnych. Autor pełnił różne wysokie funkcje, był reżyserem, dyrektorem teatru telewizji, nawet miał stanowisko ministerialne, tak więc dysponuje szeroką wiedzą na temat życia kulturalnego w kraju w tamtych latach. Książka zwiera bogactwo faktów, anegdot i różnych opowieści, zarówno tych oficjalnych, jak i zakulisowych.

Wspomnienia niosą różne odczucia, od dumy z sukcesów po gorycz porażki. Autor miał ciekawe życie, nie zawsze usłane różami – jak to życie – ale było ono intensywne i barwne, a przez to ciekawe dla czytelników.

Najważniejszym osiągnięciem Jerzego Antczaka był film „Noce i dnie” z 1973 roku według powieści Marii Dąbrowskiej. Otrzymał za niego nominację do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny. Był to niezaprzeczalny, ogromny sukces, bo wówczas, w połowie lat 70., nominacja uzależniona była od układów politycznych.

Wspomnienia Jerzego Antczaka rozpoczynają się od dnia śmierci Stalina, czyli 9 marca 1953 roku. Studenci łódzkiej szkoły filmowej zostali o tym fakcie powiadomieni przez – jak wspomina autor – jakiegoś wariata, który śpiewał: „Na cmentarzu – usia-siusia, bo nie mamy już Józusia”.  Czytając ten fragment, przypomniałam sobie moje ówczesne przeżycia. Miałam wtedy 17 lat i już pracowałam w banku. Z nakazu władzy trzeba było okazywać żałobę i płakać, więc płakałam z innymi. Teraz nie mogę sobie tych łez wybaczyć.

Jerzy Antczak opisuje uroczystą akademię ku czci Zmarłego Wodza, zarządzoną w Teatrze Powszechnym przez panią Dziunię (Jadwigę Chojnacką), która obwieściła wszem, że „zmarło serce Gruzji”. Poinformowała wszystkich, że miała sen, w którym Stalin nakazał jej studentom wystawienie swojego poematu „Z iskry rozgorzeje płomień”. Przygód związanych z wystawieniem było bardzo dużo, studenci tak dokazywali, że aż aktora grającego Lenina ktoś uderzył w twarz. I wtedy – zastanawiano się – kto dostał w mordę: Lenin czy student Piotrowski? Zebranie, które miało rozstrzygnąć ten dylemat, trwało długo, zaproszono towarzyszy z wojewódzkiego komitetu partii. To już nie była zabawa, już nie przelewki. Przytaczam ten epizod, bo ciągle nie mogę pojąć, do jakiego absurdu może doprowadzić zaślepienie ideologią. Autor stwierdza, że tego rodzaju problemy mogą być zrozumiałe tylko dla ludzi ówcześnie żyjących. A ja siebie także do nich zaliczam.

Dla Jerzego Antczaka i jego żony Barbary Barańskiej, a także dla widzów, najważniejszy był ich film „Noce i dnie”, z kultową sceną z nenufarami. Moim zdaniem dla mężczyzny wręczenie naręcza nenufarów kobiecie stojącej najbliżej na brzegu, w gronie rozbawionej młodzieży, było nic nieznaczącym gestem. A Barbarze zburzyło emocjonalny spokój na prawie całe życie. Dopiero na starość zrozumiała mądrą, odpowiedzialną i prawdziwą miłość męża Bogumiła. Scena ta jest przepiękna i chyba niesłusznie przyćmiewa inne, np. pokazujące trud pracy na roli przez cztery pory roku. Bardzo mi się podoba film „Noce i dnie”. Uważam, że Jerzy Antczak zawarł w nim wszystkie aspekty życia ówczesnych Polaków żyjących w kraju w XIX wieku.

Ja bardzo przeżyłam także sceną pożaru Kalińca i czarną rozpacz Barbary. Zawaliło się wszystko, w co wierzyła i na co pracowała całe życie. Bardzo sugestywnie te doznania Barbary zagrała Jadwiga Barańska. Scena równie ważna co „nenufarowa”, a jakże odmienne rodzi emocje.

Na tym tle chcę się odnieść do życia państwa Barbary Barańskiej i Jerzego Antczaka. Jest to małżeństwo bardzo mądre, co mocno podkreśla mąż, mądrością żony. Jej doradztwo w wielu kwestiach, z jednoczesną pełną aprobatą tego, co robi mąż, przyniosło temu związkowi trwałość, co w środowiskach artystycznych jest raczej ewenementem. Z lektury książki wyniosłam głębokie uczucie i szacunek męża do żony. Brawo Panie Jerzy, że umiał Pan to docenić.

Z ogromnym zainteresowaniem czytałam szczegółowe opisy perypetii związanych z tworzeniem filmów, sztuk teatralnych, jak i zarządzania kulturą w minionych latach. Nie odnoszę się do nich, bo to już przeszłość. Trzeba sobie powiedzieć: tak było.

We wspomnieniach Jerzego Antczaka wyczuwam wiele goryczy, zarówno do zdarzeń krajowych, jak i emigracyjnych. Życie w Ameryce, mimo dobrze zapowiadających się perspektyw, przyniosło także wiele trudności dnia codziennego i bolesnych rozczarowań artystycznych. Państwo Antczakowie zdołali je jednak przezwyciężyć, a z niektórymi porażkami po prostu się pogodzić. Taka postawa dała im asumpt do pogodnego życia w warunkach, jakie były realne do osiągnięcia.

Książkę Jerzego Antczaka przeczytałam, z wielkim zainteresowaniem i z przyjemnością. Jej lektura zmusiła mnie do refleksji nad własnym życiem i ze spokojnym pogodzeniem się z zaszłościami. Po prostu: tak było.

Barbara Adamiszyn

 

Recenzja Krystyny Dziewiałtowskiej-Gintowt
w konkursie WiMBP
Czego mnie nauczył „Japoński kochanek” Isabel Allende

 

Ponad rok temu uczestniczyłam w czterotygodniowych warsztatach pod nazwą „W 20 dni z Gorzowa dookoła świata”. W tym czasie zapoznawaliśmy się aktywnie z pięciu różnymi kulturami: gorzowsko-lubuską, europejską, afrykańską, azjatycką i latynoamerykańską. Pokłosiem zajęć były nowo nabyte umiejętności praktyczne, znajomości a nawet przyjaźnie trwające do dzisiejszego dnia oraz pakiety książek, będące nagrodami w rozmaitych konkursach utrwalających warsztatową wiedzę.

Jedną z pozycji literackich, jaką wówczas otrzymałam, był „Japoński kochanek” autorstwa Isabel Allende – urodzonej w Chile bratanicy prezydenta Salvadora Allende, pisarki i dziennikarki należącej do najpoczytniejszych autorek z kręgu literatury iberoamerykańskiej. Zaciekawiło mnie uzupełnienie tytułu na okładce informujące, że jest to „opowieść o zderzeniu kultur, miłości, przemijaniu i odchodzeniu”. Rzeczywiście, wszystkie te wątki mają w książce swoje miejsce w miarę równych proporcjach, co sprawia, że nie jest to ani pozycja historyczna, ani romans, ani poradnik psychologiczny w czystej formie. Postaram się rozwinąć każdy z tych czterech aspektów, ale najpierw narysuję pokrótce fabułę utworu.

Akcja rozpoczyna się współcześnie (w roku 2010) w domu seniora Lark House (w tłumaczeniu z angielskiego Dom Skowronka) w Kalifornii, na przedmieściach Berkley oddzielonego mostem Golden Gate od San Francisco. Jest to dość nietypowy, nawet jak na amerykańskie warunki, ośrodek pełen ekscentrycznych staruszków o różnym statusie materialnym i stopniu niepełnosprawności. Rozpoczyna w nim pracę 23-letnia imigrantka z Mołdawii Irina Bazilli. Dziewczyna, mimo młodego wieku, ma już za sobą sporo przykrych doświadczeń. Tutaj odnajduje spokój i równowagę. Jej ciepło, empatia i umiejętność postępowania ze starszymi osobami sprawiają, że szybko zyskuje zaufanie i sympatię staruszków oraz pracowników placówki. Wszystko to powoduje, że zostaje zauważona przez Almę Belasco, niespełna 80-letnią bogatą, ekscentryczną damę ze znanej i szanowanej kalifornijskie rodziny, spełniającą się artystycznie malowaniem na jedwabiu. Niespodziewanie, z własnej woli porzuciła ona dostatnie życie na łonie rodziny i przeniosła się niedawno do Lark House, w którym wiedzie skromne, ale niezależne życie w odrębnym mieszkaniu. Kobieta, wraz ze swoim ukochanym wnukiem Sethem, chce zachować pamięć rodu Belasców poprzez uporządkowanie akt oraz pamiątek rodzinnych. Przy tych pracach ma pomóc Irina. Podczas przeglądania starych dokumentów Irina i Seth znajdują fotografie i listy miłosne, które zapoczątkowują odkrywanie tajemnicy romansu Almy i jej japońskiego kochanka Ichmeiego Fukudy oraz wielu innych sekretów, które nie ujrzały światła dziennego przez wiele lat.

Bieżąca akcja powieści przeplata się z wątkami retrospektywnymi, w których poznajemy zawikłane losy bohaterek i towarzyszących im postaci. Każda z historii jest na swój sposób niezwykła i pozwala wejść głębiej w różne warstwy. Każda nadawałaby się też na odrębną opowieść.

Zderzenie kultur

W powieści Isabel Allende spotykamy nieortodoksyjną rodzinę żydowską Belasców, która prowadzi wielopokoleniową firmę prawniczą i pomnaża majątek trafnymi inwestycjami w latach kryzysu. Belascowie potrafią się dzielić swym dobrobytem poprzez założoną fundację, zajmującą się tworzeniem terenów zielonych w biednych, patologicznych dzielnicach. Wspomagają również osoby, które z różnych powodów, najczęściej bez własnej winy, straciły grunt pod nogami. Czynią to z wielkim taktem, bez rozgłosu, mając na uwadze honor i wrażliwość obdarowanych. Taką opieką otaczają japońską rodzinę Fukudów, która zajmuje się utrzymaniem rozległych ogrodów w ich rezydencji w Sea Cliff. Belascowie przygarniają również córkę swoich najbliższych krewnych z Polski, Almę Mendel, którą rodzice wysłali do Ameryki w 1939 roku, krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej. Alma jest przez nich traktowana jak własne dziecko, a może nawet z jeszcze większą miłością niż biologiczne córki.

Irina Bazili, której losy stanowią istotną część powieści, wychowała się w biednej mołdawskiej wiosce. Jej matka wyjechała za pracą do Turcji, gdzie została zmuszona do prostytucji. Po latach, poznany tam mąż zabrał ją do Stanów. Troskliwą, pełną miłości, opiekę nad dzieckiem przejęli dziadkowie. Matka ściągnęła córkę do siebie w 1999 roku, gdy ta  skończyła 12 lat.

Historia rodziny Fukudów ukazuje skomplikowaną sytuację imigrantów azjatyckich. Takao Fukuda wyjechał z Japonii do Stanów w roku 1912 jako dwudziestoletni młodzieniec. Wychował się w rodzinie o tradycjach wojskowych, która pozostawała w sprzeczności z przyjętą przez niego ścieżką duchową oomoto. Jedynym honorowym wyjściem był wyjazd daleko poza granicę własnego kraju. W San Francisco nauczył się zawodu ogrodnika, a po dziesięciu latach ożenił się ze sprowadzoną z Japonii Heideko.

Obecnie przeżywamy w Europie, a po części również w Polsce, napływ na wielką skalę dużych grup ludności i próby ich zakorzenienia w środowiskach zupełnie im obcych, zarówno kulturowo, jak religijnie, a przede wszystkim cywilizacyjnie i mentalnie. To co w ich kraju, w ich kulturze było całkiem naturalne, w warunkach europejskich staje się nie do przyjęcia, rodzi frustracje i konflikty, stwarza sytuacje kryminogenne.

W powieści „Japoński kochanek” emigrantkami są dwie główne bohaterki. Irina, ciężko doświadczona przez los, nie nosi w swoim sercu pretensji i żalu za doznane krzywdy. Wychowujący dziewczynkę Petruta i Costea ofiarowali jej wiele miłości i teraz, pracując z seniorami, ma okazję dać innym to, czego nie mogła zaoferować swoim dziadkom. Tragiczne przeżycia z dzieciństwa pomału, za sprawą pracy z Almą i miłości jej wnuka, przestają paraliżować przyzwolenie sobie na szczęście. Można się spodziewać, że prawdziwe uczucie jakim została obdarzona dziewczyna, pozwoli jej z czasem, mimo różnic w statusie społecznym, zakorzenić się w rodzinie Balasców i stać się jej dobrym duchem. Alma Mendel, po przybyciu z Polski do San Francisco nie może się początkowo odnaleźć w nowym, obcym jej środowisku. Tęskni za rodzicami i bratem i potrzebuje czasu, by przestać spędzać noce płacząc w szafie. Pomaga jej przyjaźń z nieco starszym kuzynem Nathanielem i będącym jej rówieśnikiem synem ogrodnika Ichimeim. Te dwa najważniejsze uczucia, pogłębione z czasem platoniczną miłością do kuzyna i namiętnością do Ichiego, będą jej towarzyszyć do końca życia. Alma wrasta w życie rodziny i wiedzie wygodne życie bez kłopotów materialnych. Na podobnie wysokim poziomie została wychowana w Warszawie. Jej związek z japońskim wybrankiem serca nie kończy się jednak założeniem rodziny. Ostatecznie wybiera małżeństwo z Nathanielem, który, jak się okazuje w końcowej części powieści, jest homoseksualistą. Z Ichimeim utrzymuje, za wiedzą i przyzwoleniem męża, stosunki intymne. Najważniejszym argumentem przy podjęciu takiej decyzji nie są dla niej różnice rasowe czy kulturowe oraz niska pozycja społeczna kochanka, ale obawa przed trudem życia w ubóstwie, a przynajmniej obniżenie standardów, do jakich zdążyła się przyzwyczaić.

O wiele bardziej złożona jest historia rodziny Fukudów. Takao Fukuda od początku swojego pobytu w Kalifornii związany jest ze wspólnotą religijną oomoto, która otoczyła go tam opieką i dała pracę ogrodnika u jednego z rodaków. Żona Heideko została przy pomocy swatki sprowadzona z Japonii. Takao nie przejawia chęci do asymilacji. Jest dumny ze swojej kultury i języka i usiłuje je przekazać czwórce swoich dzieci. Nie jest to do końca możliwe, gdyż młode pokolenie ulega w jakimś stopniu czarowi Ameryki. Najbardziej wiernym zasadom obowiązującym w ojczyźnie rodziców jest najmłodszy syn Ichi. Najtrudniejszym, upokarzającym ich dumę, okresem jest pobyt, wraz z innymi Amerykanami japońskiego pochodzenia, w obozie na pustyni. Dzieje się to po wypowiedzeniu przez USA wojny Japonii. Daje się tam zauważyć charakterystyczne dla Japończyków przedkładanie interesu grupowego nad własnym. Rodzina Fukudów przeżyła czas obozu w sposób różnorodny. Takao całkowicie się załamał, jego żona odkryła żyłkę organizatorki i społeczniczki, jeden z synów został zaaresztowany za niesubordynację, drugi poległ na froncie, najmłodszy Ichi wszedł na ścieżkę rozwoju duchowego. Córka zakochała się z wzajemnością w Amerykaninie będącym obozowym strażnikiem, z którym po wielu latach założyła rodzinę.

Isabel Allende bardzo interesująco ukazuje skutki przeniesienia się różnych grup narodowościowych na zupełnie nowy grunt. W powieści największy problem z zakorzenieniem się w nowym miejscu ma społeczeństwo japońskie, wychowane w zupełnie innej niż cywilizacja zachodnia tradycji, dumne ze swej kultury i języka, inaczej pojmujące pojęcie honoru, nie przejawiające chęci do asymilacji. Te cechy Japończyków sprawiają, że są na ogół dobrymi pracownikami, świetnie wywiązują się ze swoich obowiązków, potrafią włożyć serce i talent w wykonywaną pracę. Myślę, że mogą wnieść wiele pozytywnych wartości w życiu kraju, który wybrali na swoje miejsce życia. Kolejne pokolenia nauczą się być w pełni Amerykanami nie zatracając cech wyróżniających ich od innych grup narodowościowych.

Pośród moich znajomych mam dwóch Japończyków Shinjego i Taro, którzy świadomie wybrali życie w Europie, emigrując do niej w bardzo młodym wieku. Shinji, obecnie na emeryturze, życie rodzinne i zawodowe związał z Berlinem. Teraz dzieli czas między Berlin, Gorzów i okolice Jeleniej Góry, ale często wyjeżdża również do Japonii. Taro ożenił się z Polką i mieszka we Frankfurcie nad Odrą. Ich dwie cudowne córeczki Mila i Haruka mówią równie dobrze w trzech językach. Myślę, że obydwaj Japończycy czują się tu dobrze i na swoim miejscu. Czy dlatego, że są nietypowi, otwarci na świat, że założyli mieszane rodziny? Ale co można na pewno powiedzieć o tej nacji? Przez całe pokolenia ćwiczyli ukrywanie tego, co naprawdę myślą pod przykrywką poprawności.

Alma i Irina, obie emigrantki z Europy, mają o wiele mniejsze problemy z asymilacją w nowym miejscu. Wyjechały jako dziewczynki i większa część ich dorastania i edukacji związana była ze Stanami. Alma utraciła najbliższą rodzinę, a Irinie udało się wyzwolić spod zgubnych wpływów matki alkoholiczki i pedofila ojczyma.

Moja córka mieszka w USA już od ponad 20 lat. Wybrała, wraz z mężem, to miejsce świadomie, chcąc się rozwijać duchowo i tak się w jakimś stopniu dzieje. Nie związali się z żadną grupą polonijną, mają znajomych i przyjaciół w różnych narodowościowo kręgach. Basia wręcz zjednoczyła się z duszą dawnej, przedkolonizacyjnej Ameryki i ma ogromny szacunek do ich tradycji, przyrody i prawa do dysponowania rdzennymi terytoriami. Większość Polaków emigrujących do Stanów nie wkłada jednak wysiłku lub nie ma takich predyspozycji, by wyjść poza swoje polskie środowisko.

Miłość

Powieść „Japoński kochanek” uzmysławia, jak ważnym elementem życia ludzkiego jest miłość. Autorka, pokazując jej różnorodność, zmusza do zastanowienia, czy nie mylimy często tego uczucia z innymi. Dwie główne bohaterki bardzo się różnią, a słowo miłość ma dla nich zupełnie inne, ale czy na pewno, znaczenie. A panowie: Ichimei i Nathaniel – ich emocje miłosne są jeszcze bardziej skomplikowane.

Irina Bazili ma złote serce, każdemu stara się pomagać, mimo iż w przeszłości wiele wycierpiała. Miłość pojmuje jako czułość, opiekuńczość w stosunku do ludzi starszych i zwierząt. Żadna z prac wykonywanych dla ich dobra nie jest dla niej trudna i przykra. Żałuje, że nie może już ulżyć dziadkom, którzy tyle serca włożyli w jej wychowanie. Brutalne doświadczenia seksualne z ojczymem o skłonnościach pedofilskich, który dodatkowo nagrywał filmiki ze scenami intymnymi, zamykają ją na bliższy kontakt z mężczyznami o niewystarczająco odległej od jej metryce. Irina przyzwala jednak na namiętność innym. Nie krytykuje postępowania Almy, które poznaje porządkując jej rodzinne pamiątki. Pomału, pod wpływem wspólnej pracy z zakochanym w niej Sethem, który taktem i delikatnością cierpliwie zdobywa jej zaufanie, serce dziewczyny otwiera się na bliskość z nieco tylko od niej starszym partnerem.

Wyborami życiowymi Almy kieruje w dużej mierze egoizm. Zawsze wyręczano ją w trudnych momentach, a więc nic dziwnego, że kieruje swoje uczucia w stronę osób, które mogą jej zapewnić wygodę i bezpieczeństwo. Od dzieciństwa kocha najbardziej na świecie dwie osoby, które zbliżyły się do niej wkrótce po przyjeździe do Stanów Ichimeiego i Nathaniela. Nie zastanawia się szczególnie, jak relacje zaspokajające jej potrzeby emocjonalne wpływają na losy partnerów. Nic nie jest w stanie przezwyciężyć jej namiętności do Ichiego. Co jakiś czas odżywa ona, rozkwita i inspiruje – aż do śmierci kochanka. Gdy choruje Nathaniel, Alma poświęca mu cały swój czas i uwagę, jest jego najlepszą przyjaciółką, umożliwia spokojne pożegnanie z życiem.

Ichimei jest przede wszystkim Japończykiem. Priorytetem w jego postępowaniu jest honor rodziny i jej dobro. Poddaje się jednak uporowi i namiętności Almy we wczesnej młodości, jak również później – już po założeniu własnej rodziny. Obydwoje dbają, by ich romans pozostawał w ukryciu i, w miarę możliwości, nie krzywdził innych.

Nathaniel jest osobą o dużej wrażliwości. Nie cieszą go typowo męskie rozrywki. Almę traktuje jak młodszą siostrę, którą trzeba się opiekować. Jest jej najlepszym przyjacielem i powiernikiem. W trudnej życiowo sytuacji, gdy dziewczyna zachodzi w ciążę z Ichimeim, chroni ją poprzez małżeństwo. Ich miłość jest jednak cielesna w bardzo niewielkim stopniu. Pod koniec książki dowiadujemy się, że Nathaniela łączy intymny i uczuciowy związek z innym mężczyzną. Lenny Beal dzieli z Almą opiekę nad swym partnerem umierającym na aids.

 

Przemijanie i odchodzenie

Ze względu na wielowątkowość i objęcie akcji okresem ponad siedemdziesięcioletnim, w powieści „Japoński kochanek” występuje wiele wydarzeń dotyczących przemijania i odchodzenia. Dotyczą ono zarówno głównych bohaterów, jak również tych, których postacie zostały zaledwie naszkicowane. Najwcześniej żegnamy rodziców Almy Mendel, którzy nie zdecydowali się przed wybuchem wojny opuścić Polski. Ich wojenne losy nie są w książce opisane szczegółowo, pozostają raczej w sferze domysłów. Znacznie dokładniej autorka opisuje przeżycia Amerykanów o japońskim rodowodzie w obozach dla internowanych. Rodzina Fukudów utraciła w wyniku działań wojennych najstarszego syna, a wkrótce po zakończeniu wojny umiera Takao Fukuda, odprowadzany w zaświaty przez swoją mistrzynię duchową Kemi Moritę. Wzruszająco opisane są w książce ostatnie chwile seniora rodziny Belasco – Isaaca. Jego żona Lilian pozostaje z nim w kontakcie duchowym do końca swoich dni. W wyniku rozwinięcia się aids, po dłuższym okresie choroby, umiera Nathaniel, żegnany przez Almę i Lenny’ego, którzy dużą dawką morfiny pomagają mu odejść. Śmierć Ichiego nie jest w powieści opisana, dowiadujemy się o niej jedynie informacyjnie. Najbardziej wzruszający jest opis żegnania się z życiem Almy. Jest ono jednocześnie kolejnym zjednoczeniem z japońskim kochankiem. To jego dusza wita ukochaną i przeprowadza do innego wymiaru.

Każdy z nas ma swoje doświadczenia dotyczące przemijania i odchodzenia. Najbardziej dotykają te, w wyniku których tracimy osoby towarzyszące nam w dniu codziennym. Łatwiej jest się pogodzić ze śmiercią rodziców, zwłaszcza gdy jej przyczyną jest po prostu starość. Trudniej przyjąć do wiadomości utratę dziecka lub partnera. Boleśnie goją się rany, gdy odchodzą przyjaciele. Wędrówka po cmentarzach unaocznia nam, jak wielu z nich zakończyło już swoją ziemską przygodę.

Przemijanie i odchodzenie to nie tylko śmierć. Isabel Allende poświęca sporo czasu ludziom starszym, którzy spędzają ostatnie lata swego życia w domu seniora. Ten, opisywany przez autorkę, jest szczególny, z dobrymi warunkami, serdeczną i życzliwą opieką, ale i tak większość z nas nie chciałaby tam się znaleźć. Chociaż czasy się zmieniają. Rodziny rozpraszają się po świecie, nie chcemy by dzieci podporządkowywały swoje plany naszym potrzebom. Rok temu poznałam osobę, która w sposób świadomy zaplanowała swój pobyt w takim miejscu. W tej chwili ma ponad 80 lat, ale traci wzrok i coraz bardziej dolega jej zwyrodnienie kręgosłupa. Być może troskliwa opieka przyjaciół odroczy podjęcie decyzji. Staram się chociaż trochę do tego przyczynić, czerpiąc jednocześnie wiele radości z kontaktu z Anną. Nie wiem, czy na jej miejscu odważyłabym się na tak istotne zmiany w swoim życiu.

Powieść Isabel Allende „Japoński kochanek” zrobiła na mnie duże wrażenie. Myślę, że nie przypadkowo trafiła w moje ręce. Napisana jest w sposób ciekawy, chociaż ilość poruszanych wątków jest według mnie trochę za duża jak na jedną, lekko ponad trzystustronicową książkę. Niewiele wnosi np. wprowadzenie osoby Samuela, brata Almy, który został uznany za poległego po zestrzeleniu samolotu, a później się odnajduje. Jego wpływ na losy siostry a także echa ich wspólnego wyjazdu do Polski, są niewielkie.

Książkę przeczytałam dwukrotnie, w ponad rocznym odstępie i nie straciła ona na atrakcyjności. Może tylko wciąż dziwię się, że pisarka iberoamerykańska tak dobrze wczuła się w realia tak innej dla niej części świata.

Część poruszanych problemów nie jest dla mnie nowych, zapoznałam się jednak z nimi z dużym zainteresowaniem. Dotyczy to zwłaszcza problemów życia seniorów – sama zbliżam się już do siedemdziesiątki. Moja koleżanka Łucja poznała ten temat dogłębnie, opiekując się osobami starszymi za granicą, a swoje doświadczenia przelała na papier w napisanych powieściach. Pożyczyłam jej „Japońskiego kochanka”. W jej opinii takie warunki jak w Lark House zdarzają się bardzo rzadko.

Nowo odkrytym przeze mnie faktem było traktowanie japońskich osadników w USA podczas II wojny światowej. Nie wiem dlaczego wcześniej mi to umknęło, tym bardziej, że mam znajomych Japończyków. Świat stał się jednym wielokulturowym tyglem, ludzie wędrują, wojny się wydarzają, teraz, może nie tu, ale bardzo niedaleko. Powinniśmy częściej sięgać po książki, które pozwolą nam poznać sposób życia, kulturę, odczucia różnych narodów. Wtedy, być może, słowo człowiek jako mieszkaniec ziemi nabierze innego znaczenia. Taką właśnie książką jest powieść Isabel Allende „Japoński kochanek”, z której zapoznaniem się serdecznie polecam.

Krystyna Dziewiałtowska-Gintowt

Dyplom Krystyny Dziewiałtowskiej-Gintowt za udział w konkursie WiMBP „Moje literackie fascynacje”

 

powrót do strony głównej