Stowarzyszenie Uniwersytet Trzeciego Wieku

Nasi autorzy

Nasi autorzy

Ruszyła nowa sekcja naszego Uniwersytetu – Warsztaty Literackie. Zajęcia prowadzi Ireneusz Krzysztof Szmidt – prezes gorzowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Celem Warsztatów jest doskonalenie umiejętności pisarskich członków UTW. Wiele osób ma ochotę zapisać swoje wspomnienia z całego życia lub zachować dla potomnych jakieś zdarzenie. Panie – szczególnie – lubią wracać do młodzieńczych tęsknot, jedną z nich jest pisanie wierszy. Moderator Warsztatów będzie pomagał jednym i drugim.
Najbliższe zajęcia – 23 listopada o godz. 11.00 w UTW. Zainteresowani proszeni są o przyniesienie z sobą swoich prób literackich.
Nie ukrywamy, że bodźcem do organizacji tej sekcji były dokonania UTW w Zielonej Górze. Tam od dawna funkcjonuje podobna sekcja, a prace literackie jej członków są publikowane w kwartalniku „Inspiracje”. W październiku ukazał się 50. numer „Inspiracji”.
Wiosną Zielonogórski Uniwersytet Trzeciego Wieku i redakcja „Inspiracji” ogłosili Konkurs Literacki im. Joanny Szczepaniak dla słuchaczy UTW z całego województwa lubuskiego. Konkurs obejmował dwie kategorie: zestawy wierszy oraz małą formę prozatorską. Nadesłane prace oceniało jury, którego przewodniczącym był Eugeniusz Kurzawa, prezes zielonogórskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Nie wiemy, ilu członków gorzowskiego UTW wysłało swoje prace, bo każdy o tym decydował indywidualnie. Znamy natomiast wyniki konkursu. Członkinie gorzowskiego UTW dostały dwie nagrody: Krystyna Woźniak – I nagrodę w kategorii poezji oraz Barbara Adamiszyn wyróżnienie w kategorii prozy.

Krystyna Kamińska
A oto nagrodzone prace:

Krystyna Woźniak – I nagroda w kategorii poezji.

 

dyplom

OD ZESZŁEGO MIESIĄCA
JESTEM JUŻ NA SWOIM

Czy masz siwe włosy?
Z naszego domu zapamiętałam kuchnię,
dużą z widokiem na gołębnik.
Tam wszystko było duże, dostawiałam krzesło do okna
by wypatrywać
Lubiłam zakładać twój szlafrok, kapcie z futerkiem,
zapamiętałam ich pistacjowy kolor.
Koloru twoich oczu nie pamiętam.

Siadałam obok skrzyni na opał.
Tam było ciepło.

Grudniowej nocy kiedy padał śnieg zabrali mnie do Pekinu.
Tak nazywaliśmy nasz dom dziecka.
Miałam tam wszystko, oprócz ciebie.
Pisałam listy, milczałaś.
W szkole dzieciaki wołały za mną znajda,
jeszcze to słyszę.

W sierpniu urodzę córeczkę, będzie miała twoje imię,
tylko co jej o tobie
opowiem?

 

SZARE CHMURY NICZYM GOŁĘBIE
ZAWISŁY NAD BRZESKĄ

kamienica pod siedemnastką wyludniona. okna zabite deskami.
tylko w oficynie kilka oznak życia.
kot obserwuje świat z parapetu pierwszego piętra.
przy kapliczce z matką Jezusa flakon z zasuszonymi kwiatami
obok kontener z pralką Franią i szyldem SZEWC.
Można rzec stop klatka.
a przecież stąd zaledwie kilka kroków na Różyckiego. gdzie
można było wszystko kupić
i stracić. gra w trzy karty jeszcze nie była zabroniona,
cinkciarze handlowali sałatą
a rude i czarne Mańki rozmieniały siebie.

dzisiaj można tu jeszcze spotkać wnuków dzieci ulicy,
są jak te warszawskie gołębie wrośnięte w praskie klimaty.

WYSŁANE LATAWCEM

Aniele Boży, piszę do ciebie po raz pierwszy.
Na imię mam Julka, ta bez prawej rączki,
mieszkamy z mamą tu gdzie Bug ma swoje rozlewisko.
Lubię chodzić do szkoły,
pani chwali mnie, że jestem zdolna, przynosi jabłka.
W maju idę do Pierwszej Komunii Świętej,
mam już albę, przyjadą ciocie, będą prezenty.
Ale ja najbardziej chciałabym objąć Jezusa.
Mama mówi, że nie stać nas na nową protezę.
Aniele, stróżu mój, proszę dbaj o siebie.

Barbara Adamiszyn – wyróżnienie w kategorii prozy

dyplom

Kurtka, która zmieniła nasz los

Urodziłam się w 1935 roku. Podczas Powstania Warszawskiego byłam 9-letnią dziewczynką, mieszkałam z matką przy ulicy Łuckiej. Po upadku powstania ludność cywilna gromadzona była według dzielnic, a następnie pod nadzorem żandarmów niemieckich prowadzona do miasta Pruszków oddalonego około 17 km od Warszawy. Był tam obóz zbiorczy, skąd Polaków wysyłano do Niemiec na roboty lub do obozów. Taki był zasadniczy scenariusz, ale jak to w życiu bywa, nie wszystkie scenariusze dają się zrealizować w pełni, a splot wydarzeń zmienia je zasadniczo.
Nas zgromadzono do wymarszu w kwadracie ulic Grzybowska, Pańska, Żelazna i Towarowa. Ponieważ jedna z kobiet zaczęła rodzić, więc wymarsz naszej grupy przesunął się o dwa dni, co spowodowało, że byliśmy jedną z ostatnich wychodzących z Warszawy.
W taką podróż zabiera się najpotrzebniejsze rzeczy, ale trzeba było dopasować wagę do możliwości udźwignięcia na plecach. Mama zapakowała duży plecak dla siebie, dla mnie mały plecaczek, a do niesienia w rękach – czajnik z wodą i garnek ugotowanej fasoli. W ostatniej chwili postanowiła wziąć na rękę kurtkę ze skór fok jako zabezpieczenie na zimę, względnie towar wymienny dla przeżycia. I właśnie ta kurtka spowodowała zmianę naszego losu.
Kurtka była ciężka, więc nasz sąsiad z ulicy Łuckiej zgodził się, aby mama rzuciła ją na jego dwukołowy wózek, na którym miał dobytek całej rodziny. Dzień wymarszu był bardzo pogodny i ciepły (około 8 października), a żandarmi nas eskortujący zmęczeni codziennym przemarszem i nie tylko, gdyż Polacy chętnie częstowali ich bimbrem. Kolumna była bardzo rozciągnięta, a my wlokłyśmy sie na jej końcu. Mama cały czas pilnowała sąsiada. W pewnym momencie on niespodziewanie zniknął nam z oczu. Mama zaczęła wypytywać ludzi z przydrożnych domów, którzy nas oglądali, czy widzieli, w jaką boczną drogę skręcił pan z wózkiem.
Oczywiście wykręcali się, nikt nic nie widział. Tak było wygodniej. Wreszcie jakaś kobieta wskazała nam dom, do którego wszedł meżczyzna z wózkiem, na wierzchu którego miał przerzucone futro.
Wykorzystując chwilową nieuwagę żandarmów skręciłyśmy do wskazanego domu. Gospodarz mocno się wypierał, aby ktoś tu przychodził, twierdził, że nikogo nie przyjmował. Gdy tak mówił, w tym samym momencie na ganek wyszedł nasz sąsiad. Chciał rozprostować kości. Mama zrobiła mu awanturę, a on nie miał innego wyjścia i oddał mamie jej kurtkę. Z kurtką na ręku, zadowolone, wróciłyśmy na szosę. Tymczasem kolumna była już daleko, zobaczyłyśmy tylko żandarmów zamykających pochód. Wiedziałyśmy, że samodzielne pokazanie się na szosie i doganianie grupy równe było rozstrzelaniu. Więc znów wróciłyśmy do tamtego gospodarza. Mama wprost zmusiła go do przyjęcia nas i dołączenia do innych uciekinierów.
W taki sposób nieudana kradzież futrzanej kurtki ocaliła mamę i mnie od obozu w Pruszkowie i losu, jaki spotkał warszawiaków wywiezionych do obozów koncentracyjnych lub na roboty do Niemiec. Wtedy jednak nie wyobrażałyśmy sobie, jaki los nas czeka tu, w okolicach Warszawy. Przez jakiś czas ukrywałyśmy się u jednej rodziny, ale w Pruszkowie i okolicach Niemcy wyłapywali warszawiaków legitymujących się tzw. kenkartą, a gospodarzom za ich chronienie groził obóz lub rozstrzelanie. Musiałyśmy szukać innych miejsc, dalej położonych od głównej drogi, co późną jesienią i zimą nie było łatwe. Na szczęście miałyśmy tę fokową kurtkę, która dawała nam ciepło we dnie i w nocy. Aż do stycznia 1945 roku ukrywałyśmy się w różnych wsiach.
Wreszcie przyszedł dzień 17 stycznia i oswobodzenie stolicy. Mimo siarczystego, przeszło dwudziestostopniowego mrozu mama poszła pieszo do Warszawy. Weszła na ulicę Łucką. Ogarnęła ją ogromna radość, bo kamienice obok zburzone, a front naszego domu pod numerem 14 stał cały. Jednak po wejściu na podwórko zobaczyła, że oficyna, w której mieszkałyśmy, była zburzona. Z rozkazu Hitlera z Warszawy miał zostać tylko kamień na kamieniu. I tak się stało. Na ten widok mama całkowicie się załamała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że utraciła dorobek całego życia.
W takich warunkach mama nie chciała jeszcze raz rozpoczynać życia. Zdecydowała, że pojedziemy na zachód. W Gorzowie mieszkam od 1946 roku. Oczywiście mama przywiozła ze sobą tę fokową kurtkę, która uchroniła nas od wywózki. Długo jeszcze służyła nam tutaj, gdzie warunki życia były znacznie lepsze niż w zburzonej Warszawie. Mama zawsze ją szanowała, bo dla niej właśnie ta kurtka była symbolem naszych związków z rodzinnym miastem.
Dawno nie ma już tak ważnej w moim życiu kurtki, od tamtych wydarzeń minęło siedemdziesiąt lat, a przecież są one we mnie ciągle żywe. Tak jak moje związki z Warszawą. Ciągle czuję się warszawianką. Kiedy jestem w stolicy, idę na miejsce po naszym domu. Dopiero we wrześniu 2014 roku podjęto decyzję o całkowitym wyburzeniu pozostałości po oficynach przy ulicy Łuckiej, które po wojnie przystosowano do wykorzystania. Teraz budowane są tam okazałe apartamentowce. Obawiam się, że to już nie będzie moja Warszawa.

Poniżej prezentujemy fotoreportaż z ogłoszenia wyników konkursu:sala

w oczekiwaniu na werdykt Jurorów.

 

salaPrezes ZLP w Zielonej Góry Eugeniusz Kurzawa i Barbara Kurzawa redaktor naczelny Inspiracji – ogłaszają werdykt konkursu literackiego im. Joanny Szczepaniak.

 

salaPrezentacja laureatów konkursu podobała się i została nagrodzona brawami.

 

salaSłuchaczka UTW z Gorzowa Wlkp. – Krystyna Woźniak odbiera I nagrodę w dziedzinie poezji.

 

salaStudentka UTW z Gorzowa Wlkp – Barbara Adamiszyn podczas wręczania wyróżnienia z dziedziny prozy. Nagrodę wręcza prezes ZLP Zielona Góra – Eugeniusz Kurzawa

 

laureaciLaureaci konkursu z przewodniczącym jury.

 

laureaciWładysław Urbaniak student UTW z Gorzowa Wlkp. filii Sulęcin -czyta fragment opowiadania, za które zdobył III nagrodę.

 

scenaKabaret z UTW w Zielonej Górze.

 

scenaKolejna scena kabaretowa studentów z ZUTW.

 

scenaStoją od lewej: Krystyna Woźniak, Barbara Adamiszyn,Władysław Urbaniak, Zofia Banaszak – prezes UTW w Zielonej Górze i Mirosław Gancarz – zastępca dyrektora WiMBP im. C.K. Norwida w Zielonej Górze.

powrót do strony głównej