Przez Polskę zimą pomalowaną
01.02.2019r – zima w pełni, ale w Gorzowie nie bardzo to widać. Ominęły miasto (jak dotąd) spektakularne opady śniegu i wielkie mrozy. Właściwie nie ma powodów do narzekania, jednak pamięć śnieżnych krajobrazów z czasów dzieciństwa ciągle w nas żyje. W tym roku najbielsze z białych są na wschodzie i południu kraju, stąd też pomysł, aby zabrać słuchaczy sekcji turystyki w podróż przez Polskę zimą pomalowaną.
Podróż rozpoczęliśmy na Lubelszczyźnie i podążyliśmy ku północy, kończąc ją w Regionie Puszczy Białowieskiej. Na początku zawitaliśmy do Zamościa, aby na przyprószonym śniegiem Rynku wspomnieć anegdotę o tzw. „szwedzkim stole”. Twierdza zamojska była jedną z trzech, które oparły się potopowi szwedzkiemu. Mieszkańcy z lubością opowiadają, jak to w lutym 1656 r. Jan Sobiepan Zamoyski zafundował Szwedom na odchodne wystawne przyjęcie pod murami miasta. Stoły zastawiono suto jadłem i napitkami, tyle, że nie postawiono krzeseł. Tym sposobem Zamość miał zostać prekursorem przyjęć na stojąco.
Zatrzymaliśmy się później w Krasnymstawie, by przyjrzeć się klęczącemu klonowi, który otrzymał tytuł „Drzewa Roku 2018”, zajrzeć do pojezuickiej świątyni z jedynymi w swoim rodzaju freskami przedstawiającymi Indian, jakich na swojej misjonarskiej drodze miał spotkać patron kościoła św. Franciszek Ksawery, oraz dosiąść się do stolika „chłopskiego Petrarki” – Stanisława Bojarczuka – miejscowego poety, samouka, autora ponad 1000 sonetów.
Niedaleko Krasnegostawu podziwialiśmy ośnieżone ściany bastejowego zamku Orzechowskich w Krupem. Imponująca budowla pozostaje w stanie trwałej ruiny od XVIII w., ale nadal budzi podziw swoim rozmachem. Wiąże się z nią wiele legend. Niektóre, sprokurowane przez powieściopisarzy, solidnie namąciły w głowach późniejszych badaczy, którzy brali je za dobrą monetę.
Z Krupego warto udać się na górę Ariankę w Krynicy, by poszukać pośród drzew grobiska w kształcie piramidy, w którym rzekomo miał zostać pochowany innowierca Paweł Orzechowski, a potem, podziwiając kraszczadzkie widoki (Krasnostawskie Małe Bieszczady) dotrzeć do Łopiennika Nadrzecznego, gdzie czeka ciekawostka w postaci kopca usypanego w połowie XIX w. z okazji budowy „Drogi Lubelskiej”. Na kopcu posadowiono pamiątkowy kamień z zegarem słonecznym, a na nim napis „Niech się sili złość i głupstwo na zniszczenie”. Z inskrypcji na bocznych ścianach obelisku wynika, że miejsce odpowiada dokładnie połowie drogi pomiędzy Lublinem i Zamościem, więc śmiało rzec można, że i z Warszawy do Lwowa też drogi połowa.
Na krótko odwiedziliśmy Lublin, podziwiając misterną cerkiew cmentarną pw. Świętych Niewiast Niosących Wonności i rzeźby funeralne na wielokulturowym cmentarzu przy ul. Lubelskiej. Ogrzaliśmy zmarznięte członki w Centrum Spotkania Kultur – wspaniałym obiekcie wzniesionym na bazie powstającego przez 40 lat „Teatru w Budowie” i wyruszyliśmy na północ, ku Podlasiu Nadbużańskiemu.
Tam, w zakolu Bugu czekała na nas oddalona od traktów stara wieś Wajków, samotna cerkiewka na słynącym cudami uroczysku Koterka (przy samej granicy białoruskiej), intrygujący widok na kopalnię kredy w Mielniku i kamienny zamek, budowany własnoręcznie przez zapaleńca z Siemiatycz, Jerzego Korowickiego. Kasztelik w Olendrach, nazywany przez przyjaznego turystom właściciela „Koroną Podlasia”, naprawdę robi wrażenie.
Im dalej jechaliśmy na północ, tym silniejsza stawała się zadymka. Upiększając krajobrazy, utrudniała podróż. Krótki odpoczynek w Narewce, pełen „ochów” i „achów” na widok ubranych w śnieżne czapy uli w skansenie przy Dworze Bartnika i dalej do Nadleśnictwa Browsk w Gruszkach. W pobliskiej Guszczewinie przyszła na świat Danusia Siedzikówna. Dla upamiętnienia tego faktu, w 2017 r. odsłonięto tam całopostaciowy pomnik Inki.
Jeszcze tylko wizyta w Odrynkach, w jedynym prawosławnym skicie na terenie Polski. Osierocony przez ojca Gabriela, pustelnika, który zmarł w listopadzie 2018 r., stał się pustelnią absolutnie wyjątkową, bo bez stałego mieszkańca. Nie przeszkadza to jednak, by pielgrzymowały tu rzesze wiernych i ciekawskich. Miejsce jest wyjątkowo klimatyczne.
Na zakończenie prelekcji (podziwiając pasące się pod lasem łosie) wybraliśmy się po raz kolejny na uroczysko Krynoczka, mając nadzieję natknąć się na nietknięte ludzką stopą pokłady śniegu. Wydeptywanie własnej ścieżki okazało się świetną zabawą, a przygoda z torowaniem miejscowemu batiuszce drogi do cudownego źródełka, niezapomniana i z perspektywy czasu (nie da się ukryć) zabawna.
Tekst: Maria Gonta
Fotografie: Bogdan i Maria Gonta