Recenzja Krystyny Dziewiałtowskiej-Gintowt
Wyróżnienie w konkursie „Moje literackie fascynacje” dla Krystyny Dziewiałtowskiej-Gintowt za recenzję książki „Krok po kroku. Z Ziemi Ognistej na Alaskę” Michała Worocha. Organizatorem konkursu po raz siódmy była Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Gorzowie Wlkp. Wyniki zostały ogłoszone w dniu 27 listopada 2019 roku.
Krystyna Dziewiałtowska-Gintowt
Michał Woroch
„Krok po kroku. Z Ziemi Ognistej na Alaskę”
Z Michałem Worochem, autorem książki „Krok po kroku. Z Ziemi Ognistej na Alaskę”, spotkałam się po raz pierwszy w lutym br. na festiwalu podróżniczym WłóczyKijki w Barlinku. Wtedy publikacja była jeszcze w fazie przygotowania. Zafascynowała mnie podróż wzdłuż obu Ameryk, którą odbył wraz z Maćkiem Kamińskim. Obaj panowie, a właściwie – jak dla mnie – młodzieńcy lekko po trzydziestce, przejechali całą trasę: 15 państw, 65 000 km w ciągu 371 dni specjalnie przygotowanym land roverem defenderem, nazwanym pieszczotliwie Defem. I cóż w tym szczególnego? Otóż poznali się oni mając szesnaście i siedemnaście lat w Klinice Rehabilitacji Szpitalu Uniwersyteckiego w Bydgoszczy. Maciej – po nowotworze kręgosłupa, Michał chory na zanik mięśni. Obaj byli na wózkach, które miały zastępować im nogi do końca życia. Obydwaj, dopiero na starcie w dorosłość, próbowali nie poddawać się stagnacji, każdy na swój sposób żyć aktywnie, mimo niepełnosprawności. W listopadzie Michał przyjechał do Gorzowa Wlkp., gdzie w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej opowiadał o amerykańskiej przygodzie. Ze spotkania wyszłam z wrażeniami, książką i dedykacją: „Żeby nasze drogi otwierały się zawsze, a świat nie miał końca. Michał Woroch 06.11.2019”.
Michał jest grafikiem, fotografem, ale przede wszystkim podróżnikiem. Ciekawią go miejsca i ludzie, potrafi nawiązywać kontakty, jest świetnym organizatorem, dobrze radzi sobie z przygotowywaniem działań długoplanowych. Maciej to typ samotnika, pokerzysty, nie lubi medialnego szumu, woli stać z boku. Organizacja działań jest dla niego problemem, za to świetnie sprawdza się w czasie wypraw, nigdy nie jest zbyt zmęczony żeby wykonać kolejną żmudną pracę, spędzić za kółkiem długie godziny, wspomóc przyjaciela. Czy te różnice pomogą, czy będą przeszkadzać we wspólnej podróży? Czytelnik przekona się o tym śledząc losy wyprawy.
Czym wyjątkowym była ta podróż? Co różni ją od wielu podobnych przygód, jakie młodzi ludzie przeżywają na kontynencie amerykańskim? Co wreszcie sprawiło, że uhonorowano ją wieloma prestiżowymi w świecie podróżniczym nagrodami, w tym „Podróż Roku” plebiscytu National Geographic Travelery w 2018r. i „Wyczyn Roku – Kolosy 2019 – Gdynia” w 2019 r.?
Otóż tym razem Michał i Maciek postawili na wolność od opiekunów. Wybrali samodzielność i niezależność. Potrzebowali wziąć swoje życie w swoje ręce, nie polegać ciągle na kimś, kto pomoże, załatwi, przypilnuje, popchnie wózek, przeniesie po schodach… Jeżeli się uda, będzie to oznaczać, że dadzą radę w pokonywaniu innych życiowych barier, jeżeli nie – trzeba będzie pokornie przyjąć funkcjonowanie z pomocą życzliwego otoczenia.
Landrover, przez dwa lata przystosowany do podróży dla osób na wózkach, staje się na czas wyprawy domem wyposażonym w windy, miejsca do spania, kuchnię, podręczną toaletę. Tam spędza się większość czasu. Dosyć szybko okazuje się, że najważniejsza jest sama podróż, zmaganie się z drogą, czasem, codziennością, własnymi słabościami. Reszta jest tylko dodatkiem. Ważnym, ale tylko. Czytając książkę miałam wrażenie, że kiedyś już zetknęłam się z podobnymi refleksjami. Tak, to działo się, chociaż w zupełnie innych realiach, w „Osiołkiem” Andrzeja Stasiuka. I tu i tam jest wiele opisów dotyczących przystosowania pojazdu, podróż w dwie osoby zmieniające się za kierownicą, i jazda, jazda, kilometry dróg, opisy miejsc i ludzi stanowiące tło dla celu głównego, tj. pokonywania przestrzeni, czasu dla refleksji i poznawania samego siebie.
Listopad 2016 r. Buenos Aires – Argentyna. Początek eskapady. Odbiór auta, które przepłynęło Atlantykiem i na południe do Ushai na Ziemi Ognistej, skąd zachodnim wybrzeżem Ameryki Południowej przemieszczą się przez Chile, Boliwię, Peru, Kolumbię – do Ameryki Środkowej i dalej: Meksyk, Stany Zjednoczone. Po dziesięciomiesięcznej przerwie, spowodowanej koniecznością naprawy silnika, ostateczne zakończenie podróży we wrześniu 2018 r.: Stany Zjednoczone, Kanada, Alaska-Prudhoe Bay i powrót przez Kanadę, Chicago, Waszyngton. Nieźle – zamieszczona w książce na mapie trasa robi wrażenie. Tysiące kilometrów drogami, ale i bezdrożami: pustynia Atacama, rejs Amazonką do Iquitos w sercu dżungli i ceremonia ayahuaski, niepowtarzalny Meksyk, magiczna i zróżnicowana Ameryka Środkowa, kasyna Las Vegas, uporządkowane Stany, mroźna Alaska.
To nie jest podróż turystyczna. Większość atrakcji, ważnych dla przyjezdnych, nie jest dostępna dla osób na wózkach inwalidzkich. Trudność sprawia nawet znalezienie hotelu, do którego da się wjechać, który ma łazienkę przystosowaną do osób niepełnosprawnych. W USA nie było z tym większych problemów – poza barierą cenową. Większość noclegów panowie spędzają więc w defenderze: w jego wnętrzu i w namiocie na dachu. Sama procedura wsiadania do samochodu i wysiadania z niego zajmuje co najmniej kilkanaście minut. Wymaga wielu precyzyjnych ruchów i pełnej koncentracji, z wykorzystaniem specjalnie przygotowanej windy. Michał, którego ręce są bardzo słabe, potrzebuje też wsparcia mocnych ramion Maćka. Każdy z panów ma trochę inne cele, ale starają się je pogodzić. Michał, przy pomocy elektrycznego rowerka dopinanego do wózka, poznaje miejsca i ludzi, Maciek spędza czas w kasynach. Nie robią problemów, nie mają do siebie pretensji, nie licytują się ważnością i priorytetami celów. W tak długiej podróży każdy potrzebuje trochę czasu dla siebie. Razem są zawsze w drodze.
Droga okazała się sprawdzianem dla ludzi i maszyny. Przy tysiącach kilometrów bezdrożami, nie sposób uniknąć awarii. Było ich wiele. Nieocenioną pomocą stały się kontakty z grupą miłośników landrowerów, nawiązane jeszcze w Polsce i kontynuowane podczas całej eskapady. Aniołem stróżem wyprawy był też mieszkający w Stanach i poznany na „Kolosach” w Gdyni Piotr Chmieliński. Wspomagał on eskapadę radami, kontaktami i finansami. Najdziwniejsze było to, że najwięcej przykrych zdarzeń pojawiało się w momentach dekoncentracji, związanych np. z odwiedzinami bliskich lub zrobieniem sobie wakacji od drogi. W drodze nie było miejsca na słabości. Liczyła się kolejność wykonywanych czynności i skupienie na nich. Były i choroby, niedyspozycje żołądkowe, poparzenie, a przede wszystkim problemy z dostosowaniem organizmu do wysokości rzędu 5 km n.p.m. Niełatwo przekraczało się czasem granice, zwłaszcza na terenach, gdzie działają mafie narkotykowe.
Trudy podróży rekompensowały cudowne kontakty z ludźmi, gościnność, bezinteresowna pomoc, życzliwość służb dyplomatycznych i Polonii. W książce nie znajdziemy wielu opisów zabytków i innych atrakcji turystycznych. Czuje się w niej jednak atmosferę mijanych miejsc z ich specyfiką, zróżnicowanym charakterem mieszkańców. Najważniejsze były spotkania z ludźmi. Jeżeli nie można zwiedzać, to wtapiamy się w otoczenie, stajemy się jego częścią. Co okazało się najważniejsze? Dla Michała i Maćka podróż stała się w dużej mierze sposobem na lepsze zrozumienie siebie samych, pogodzenie z niepełnosprawnością z jednoczesnym przełamaniem strachu przed codziennym życiem. Potwierdziła ona, jak ważna jest droga do celu i jak przesuwa się horyzont marzeń. Nawet, jeżeli kosztem jest, jak okazało się w przypadku Michała, utrata sił fizycznych, warto żyć na pełnych obrotach.
Dlaczego warto sięgnąć po książkę, przeczytać ją, pożyczyć znajomym, rodzinie, komukolwiek? Może przekazane przez autora informacje przydadzą się podczas podróży do Ameryki lub w całkiem inne miejsce? Może chociażby po to, by docenić, jakie to szczęście być pełnosprawnym? Ja, po spotkaniu z Michałem Worochem przebiegłam się po parku, kilka razy weszłam po schodach, a kąpiąc w wygodnej łazience i zasypiając we własnym łóżku miałam poczucie olbrzymiej wdzięczności, że przyszło mi to bez specjalnego planowania i wysiłku. Młodzi ludzie, narzekający na trudy codzienności, może przewartościują swoje postrzeganie rzeczywistości? Zobaczą, jak wiele zależy od nich samych. A planiści, urzędnicy, architekci i zwykli ludzie może bardziej uczulą się na przeszkody, które każdego dnia muszą pokonywać osoby niepełnosprawne? Może, może…, tak bardzo bym chciała, żeby „Krok po kroku” uczynił nas chociaż trochę bardziej ludzkimi, wrażliwymi, a jednocześnie bardziej odważnymi w spełnianiu marzeń.
Kolejnym marzeniem Michała jest wyprawa trekkingowa w Himalaje trasą ANNAPURNA CIRCUIT przy użyciu specjalnie skonstruowanego elektrycznego łazika. Fundusze gromadzi, między innymi, sprzedając samodzielnie wydaną niniejszą książkę, którą można nabyć korzystając ze strony www.michalworoch,com. Tym bardziej zachęcam do zakupu i zapoznania się z relacją z podróży „Z Ziemi Ognistej na Alaskę”. Naprawdę warto.
Krystyna Dziewiałtowska-Gintowt
powrót do strony głównej