Jedziemy nad Morze Czarne
Wyruszamy
5 września 2019 roku, piątek. Można rzec – dobry początek na wyprawę. Cel podróży: Bułgaria, a dokładniej Słoneczny Brzeg. Wieczór, dochodzi godz. 22.00. Przed hotelem Qubus w Gorzowie Wlkp. zebrało się 60 osób, które lubią odkrywać, poznawać nowe. A podróże kształcą.
Słuchacze Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Gorzowie Wlkp. wchodzą na pokład nowoczesnego autokaru, za którego sterem siedzi wytrawny kierowca znany już nam z doskonałej orientacji w terenie – pan Waldemar. Drugim kierowcą jest pan Marcin. Chwilę po 22.00 wyruszamy. Przed nami długa droga do celu, ok. 2000 km. Trudno zasnąć, pomimo poduszki i ciepłego kocyka. Każdy kwadrans wydaje się godziną. Kierujemy się na Wrocław. Pada deszcz. Najpierw jednej, a potem następnym osobom udaje się złapać drzemkę za nogi.
Odpoczynek w węgierskim Hajdúszoboszló
Około godziny siódmej trzydzieści witają nas Węgry. Ukazuje się teren pagórkowaty. Pola obsadzone słonecznikami, które pochylają głowy, jakby chroniąc się przed deszczem. Ciągle pada, pada, pada. Do Budapesztu 100 km, do Hajdúszoboszló jeszcze 200.
Niespodziewanie na niebie pojawiły się białe chmury, które zastąpiły te ciężkie, deszczowe. Teraz szpalery słoneczników nam się kłaniają nisko. O 11.30 mijamy Budapeszt, przejeżdżamy przez most na Dunaju. Po naszej prawej stronie była dawana Buda, a po lewej Peszt. Jedziemy na południe Węgier, w kierunku Rumunii.
Ok. 15.30 wreszcie dojeżdżamy do Hajduszoboszlo, gdzie czeka na nas zakwaterowanie i odpoczynek. To najsłynniejsze uzdrowisko na Wielkiej Nizinie Węgierskiej, którego największą atrakcją jest ośrodek rekreacyjny ze słynnym kompleksem Aqua-Palace, także plażą i aquaparkiem. Przez cały rok obiekt oferuje wiele niezapomnianych atrakcji kuracjuszom, wczasowiczom i rodzinom. Nasza grupa oczywiście także skorzysta z tego niepowtarzalnego SPA.
Ja rozpoczynam od kąpieli w basenach z borowiną. Choć nie należę do gatunku ryb i wolę wygrzewanie się na słońcu na stałym lądzie, to jednak w tych leczniczych basenach moczyłam się jak foka. Po kąpielach udajemy się na istnie królewską ucztę zwaną obiadokolacją. Potem wieczorny spacer urokliwymi uliczkami. Miejscowość tętni życiem, w knajpkach muzyka na żywo, melodie podwieszone pod sufitami uzupełniają się i nie przeszkadzają wzajemnie.
Zmęczeni, ale naładowani pozytywną energią wracamy do hotelu na zasłużony sen. Rano o siódmej śniadanie, równie wykwintne jak kolacja. Szkoda opuszczać to niepowtarzalne miejsce.
Rumunia
Przed nami długa droga przez Rumunię. Wczoraj pokonaliśmy ponad tysiąc kilometrów, dzisiaj przed nami tylko sześćset.
Około godz. 9.30 jesteśmy na granicy węgiersko – rumuńskiej. W Rumunii przestawiamy zegarki na czas miejscowy i w drogę. Mijamy małe miasta i wsie, obserwujemy różnice pomiędzy gospodarką Węgier a Rumunii.
Wjeżdżamy w Dolinę Siedmiogrodzką. Ta podprowincja geograficzna Karpat położona na terenie Rumunii niemal ze wszystkich stron otoczona jest pasmami Karpat: Wschodnich, Południowych i Gór Zachodniorumuńskich.
A teraz ciekawostka: za naszymi oknami pojawia się miasto Cyganów – Buzesku. To Beverly Hills centralnej Europy powstało za sprawą żyjących w nim cygańskich milionerów. W miasteczku postawiono blisko 800 domów, z których każdy wart od dwóch do 30 milinów dolarów. Pałace jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Opuszczamy to niezwykłe miasto i dalej w długą podróż. Mijamy miasto Sibiu, kolebkę kulturową Siedmiogrodu, porównywane do naszego Krakowa. Jeszcze droga przełomem czerwonej wieży, czyli doliną rzeki Olt, dzielącą pasma Gór Fogaraskich i Sybińskich (Karpaty Południowe). Położona jest na wysokości ok. 350 m n.p.m. i otoczona masywami górskimi dochodzącymi do 2000 m. Wiedzie tędy historyczny szlak łączący ziemie po obu stronach Karpat Południowych: Nizinę Wołoską i Siedmiogród. Wspaniałe widoki otulone woalem mgieł i muślinowymi chmurami.
Jedziemy teraz wzdłuż rzeki Aluty, która płynie z Karpat wschodnich przez Siedmiogród do Dunaju. Podróż w dzień pozwala zatrzymać w pamięci niepowtarzalne widoki, miasteczka i wsie wtopione w przydrożny krajobraz. Ktoś powie: „męcząca trasa, tyle godzin w autokarze”, a jednak warto tak właśnie jechać, bo to, co zobaczymy na własne oczy, jest tylko nasze.
Około godz. 21.00 dojechaliśmy do hotelu w Bukareszcie. Tu zakwaterowanie, obiadokolacja, odpoczynek. Następnego dnia po śniadaniu wyruszamy w dalszą drogę wiodącą już do celu naszej podróży – Słonecznego Brzegu. Jedziemy szlakiem cesarstwa rzymskiego, kierując się na Wołoszczyznę. Naszym oczom ukazuje się malownicza dolina Dunaju, przejeżdżamy przez most wybudowany w latach 1952-1954, a Dunaj – mieni się roztańczonymi promieniami słońca, ukazując nam swoją potęgę.
Nareszcie Bułgaria
Po godz.10.30 czasu miejscowego przekraczamy granicę Rumunii z Bułgarią i jedziemy w kierunku Warny. Na miejsce dotarliśmy ok. 13.30. Długą drogę z Polski do Warny pokonaliśmy, jadąc autokarem, w ciągu trzech dni. A jak męcząca musiała być ta droga dla króla Władysława III Warneńczyka, który z Krakowa do Warny jechał konno, i to po jakich kniejach? Ciekawe, ile czasu zajęła mu ta podróż.
W Warnie główną ulicę nazwano jego imieniem, również na jednym z placów jest pomnik króla Władysława III. W tym mieście zwiedziliśmy: cerkiew św. Mikołaja, termy rzymskie, cerkiew Błogosławionej Marii, po drodze mijaliśmy Muzeum Morskie. Uliczki Warny otulone w zieleni, wśród nich lokalne sklepy, kawiarenki, restauracje, w parku wzdłuż alei spacerowej swoje prace plastyczne wystawiali miejscowi artyści. Spokojne miasto położone nad brzegiem Morza Czarnego.
Po krótkim zwiedzaniu wsiadamy do autokaru i opuszczamy Warnę, kierując się do miejsca docelowego. Słoneczny Brzeg wita przybyszów z Polski bezchmurnym niebem. Po zakwaterowaniu obiad i kolacja w jednym. Były smakołyki, słodycze, owoce przekrzykiwały się – weź mnie, nie mnie!!!
Po odpoczynku, wspaniałym posiłku idziemy na przywitanie z morzem. Słońce dopieszczało nabrzeże, my spacerujemy wzdłuż plaży. Nagle zaczęło się robić szaro, coraz ciemniej, a morze w czarnej pelerynie wyglądało dość groźnie. Szybko wróciliśmy z plaży.
Prawdziwy wypoczynek
Następnego dnia laba, wygrzewanie, spacery, oczywiście przeplatane pysznościami, jakie przygotował dla nas hotel KOTVA. Po kolacji idziemy na zakupy.
Wiadomo, jak Bułgaria, to ROŻA w roli głównej. Żeby wyprodukować kroplę olejku różanego, trzeba zebrać 60 kwiatów. Można tu także dostać wiele kosmetyków na bazie eliksiru z płatków tego wspaniałego kwiatu.
Niezwykły Nesebyr
W środę mamy wycieczkę do Nesebyr, starego miasteczka z burzliwą przeszłością. Założona tu jeszcze przed VI w. p.n.e. przez Traków osada nosiła nazwę Menebira, ale Grecy, po jej podbiciu, przemianowali ją na Mesebira. Ich panowanie skończyło się w 71 roku n.e., kiedy miasto zdobyli Rzymianie. Ci w V w. ustąpili miejsca Bizantyjczykom, a w 812 roku miasto dostało się pod panowanie chana Kuma. Następnie Nesebyr, znany pod tą nazwą od XI wieku, przechodził kilkakrotnie z rąk bułgarskich do rąk bizantyjskich. Z czasów bizantyjskich zachowały się m.in. łaźnie, które można obejrzeć niedaleko portu. Potem jeszcze miasto we władaniu mieli Turkowie, zanim na dobre stało się bułgarskim.
Spacer po tym mieście pozwala niemalże dotknąć tej historii, fragmenty wykopalisk czy dawnych świątyń są jakby wtulone w stragany z ceramicznymi pamiątkami, różanymi kosmetykami czy szydełkowymi cudeńkami. Miejsce, do którego się wraca, które potrafi odsłonić kulisy swojej przeszłości.
Na koniec wyprawy zostaliśmy zaproszeni do tawerny ukrytej w wąskiej uliczce i tam ugoszczeni winami z tutejszych winnic. Degustowaliśmy podawane trunki, a dla abstynentów nawet przewidziano wino bezalkoholowe.
Naładowani pozytywną energią, pełni zadumy, wracamy do naszego hotelu.
Morze, morze…
Kolejny dzień wita nas słońcem, po śniadaniu plaża. Od przyjazdu do Słonecznego Brzegu morze pokazuje swoją siłę, swój majestat. Choć powiewa czerwona flaga, lecz chętnych do kąpieli nie brakuje. Obserwuję ratowników, którzy pilnują wypoczywających, aby nic złego się im nie wydarzyło. Z uwagą obserwuję ich pracę. Jestem mile zaskoczona ich odpowiedzialnością i zaangażowaniem. Mamy kilka dni wybitnie wypoczynkowych, a następnego jedziemy na wycieczkę do Sozopola i Burgas.
Pomorie, Sozopol i Burgas
Po śniadaniu wyruszamy pokłonić się nowej przygodzie, z prowiantem w kieszeni i z uśmiechem na ustach wsiadamy na pokład naszego autokaru. W drogę. Najpierw odwiedzamy Pomorie i monaster św. Jerzego – wciąż działający średniowieczny klasztor z kolekcją ikon z XVIII i XIX wieku. Można tu zaczerpnąć leczniczej wody i przejść się po ogrodach, które pielęgnują mnisi tam mieszkający. Moją uwagę przyciągnął pigwowiec o owocach wielkości jabłek.
W centrum Pomorie odwiedzamy małą cerkiew Przemienienia Pańskiego oraz cerkiew Bogurodzicy. Mijaliśmy muzeum soli – jedyne takie w tej części Europy. Można dowiedzieć się w nim, jak otrzymuje się sól dzięki parowaniu morza. Następnie jedziemy do Burgas – miasta słynącego z leczniczych wód. Jego usytuowanie jest bardzo malownicze: leży na półwyspie od zachodniej strony Zatoki Burgaskiej, a dodatkowo otaczają je trzy jeziora: Atanasowskie, Mandreńskie i Burgaskie. Takie położenie sprawia, że miasto jest doskonałym miejscem na wypoczynek i przyciąga co roku setki tysięcy turystów.
Na koniec naszej wycieczki pokłonimy się miastu Sozopol, które należy do najstarszych miast na bułgarskim wybrzeżu Morza Czarnego. Pierwsza wzmianka o Sozopolu pochodzi sprzed epoki brązu. Badania w okolicach wykazały pozostałości dawnych mieszkań, porcelanowych garnków, kamieni i narzędzi wykonanych z kości, pochodzących z tamtej epoki. W sozopolskiej zatoce zostało odkrytych wiele kotwic z II i III tysiąclecia p.n.e., co jest dowodem, że w czasach starożytnych tu pływano statkami.
Jeżeli Nesebyr jest perłą Morza Czarnego, to Sozopol musi być jego nieoszlifowanym diamentem. Spacer po tych miejscach pełnych historii skłania do zadumy i refleksji.
Na obiadokolację wracamy do naszego hotelu. Jeszcze przed nami jeden dzień, który przeznaczamy na wypoczynek, na totalne leniuchowanie i zapamiętywanie tego wszystkiego, co zobaczyliśmy.
Oradea w drodze powrotnej
Niedziela, godz. piąta rano. Miasto jeszcze śpi, a my, studenci UTW, szczebiocząc niczym ptaszęta, dobrze wyprowiantowani, zajmujemy miejsca na pokładzie autokaru i wyruszamy w drogę powrotną. Podróż trwa ok. 15 godzin, oczywiście z małymi przerwami. Jeszcze tylko nocleg w Rumunii we wspaniałym hotelu, gdzie czeka na nas wykwintna kolacja, a rano równie wykwintne śniadanie, po którym wyruszamy w dalszą drogę.
Przed nami do zwiedzania miasto Oradea leżące w Rumunii, po którym oprowadzi nas przewodniczka – Simona Crupaci – młoda osoba, której rodzina w XVII w. przybyła do Rumunii z Bukowiny. Miasto leży tuż przy granicy z Węgrami. Historia dzisiejszej Oradei, zwanej kiedyś w języku łacińskim Varadinum, zaczyna się mniej więcej w X wieku, ale znaczenie wioski wzrasta wiek później, kiedy to król Węgier, Władysław I, funduje tu biskupstwo. Przy okazji pierwszy związek z Polską: Władysław I był synem polskiego króla – Mieszka II, urodził się w Krakowie. XIII i XIV w. to czas wielkiego rozwoju miasta. Z tego okresu pochodzi m.in. cytadela, której pozostałości można oglądać tu do dziś. W XVI i XVII w. miasto wielokrotnie zmieniało przynależność państwową w wyniku walk pomiędzy Turkami i Habsburgami. Swoją świetność zaczęło odzyskiwać w XVIII w., kiedy to przeprojektowano jego układ na widoczny do dziś. Z tego też okresu pochodzi wiele znaczących budowli w mieście.
Kraków także na trasie
Po kilkugodzinnym spacerze po tym ciekawym architektonicznie mieście żegnamy się z Simoną i wyruszamy w dalszą drogę. Będziemy jechać przez Słowację, potem w kierunku Krakowa. I tak po wielogodzinnej trasie, w kroplach deszczu witamy polską ziemię, która dla nas jest najpiękniejsza. Nocleg w pensjonacie pod Wieliczką, po śniadaniu ostatnie pakowanie bagaży i jedziemy do Krakowa, by pokłonić mu się nisko. Za oknem szarobure chmury, deszcz, a my ciągle zadowoleni. Jak przystało na królewskie miasto, Kraków przywitał nas godnie, nawet zaświeciło słońce. Spacerowaliśmy od Wawelu do Barbakanu, później czas wolny. Kraków – to temat na osobną wyprawę, na pobyt nie kilkugodzinny, ale kilkudniowy.
Szok termiczny i podziękowanie
Do Gorzowa Wlkp. wróciliśmy po godz. 21.00. Było zimno. Można rzec, że przeżyliśmy szok termiczny. Moim zdaniem wycieczka była udana, zatrzymała w naszej pamięci wiele niepowtarzalnych chwil, wspaniałych historii ukrytych w skamielinach, wykopaliskach, wyszumianych z morką falą.
W imieniu całej grupy serdecznie dziękuję niezastąpionym panom kierowcom: Waldkowi i Marcinowi za ich perfekcjonizm, panu Markowi Malczewskiemu – naszemu pilotowi wycieczki – za wiedzę, którą się z nami dzielił. Oczywiście największe podziękowanie należy się Biuru Podróży PAI za zorganizowanie tej ciekawej wycieczki.
Tekst: Krystyna Woźniak
Zdjęcia: Czesław Ganda