Stowarzyszenie Uniwersytet Trzeciego Wieku

Piosenki Kaczmarskiego jak brylanty

Piosenki Kaczmarskiego jak brylanty

 

30 listopada 2019 r. pojechaliśmy do Poznania na muzyczne przedstawienie. W poprzednich latach zazwyczaj jeździliśmy do Teatru Wielkiego na opery, a tym razem muzyczne przedstawienie zaoferował nam Teatr Nowy. Spektakl nosi tytuł „Kanapka z człowiekiem”, składają się nań przede wszystkim piosenki, a także kilka wierszy Jacka Kaczmarskiego. Układ tekstu, reżyseria i aranżacje muzyczne to dzieło Jerzego Satanowskiego.
Tytuł „Kanapka z człowiekiem” wcale nie zachęcał – wszak nie jesteśmy ludożercami. Nazwisko Jacka Kaczmarskiego kojarzy się powszechnie z piosenką „Mury” i z jego wczesną śmiercią. To także za mało, aby wzbudzić zainteresowanie. Nie dziwi więc, że dość długo trwało zbieranie chętnych. Ale niech żałują wszyscy, którzy zrezygnowali, bo przedstawienie było bardzo dobre.
Cała scena aż po horyzont wypełniona rozłożonymi czarnymi parasolami. W kilku miejscach z tej magmy, jakby bijące źródła, wystają statywy mikrofonów. Będą do nich podchodzić aktorki, by indywidualnie lub zespołowo śpiewać piosenki ze słowami Jacka Kaczmarskiego. Po lewej stronie sceny – czteroosobowy zespół instrumentalny, który wykonywał muzykę na żywo. Perfekcyjnie. Z prawej stronie pokoik artysty. Tu mówi on swoje wiersze i wkłada kasety do starego magnetofonu. Tak kiedyś były rejestrowane piosenki Jacka Kaczmarskiego.
Przedstawienie nie ma akcji, a przecież napięcie nie opada. Każda piosenka to opowieść o innej formie tęsknoty do wolności. Bo wszystkie piosenki Jacka są jednym wielkim wołaniem o wolność.
Jacek Kaczmarski żył w latach 1957 – 2004. Miał 23 lata, gdy wybuchła „Solidarność”. Był jej bardem, jej muzyczną ikoną. Ale po niespełna półtora roku publicznej obecności „Solidarność” została zdelegalizowana, a wraz z nią jego piosenki musiały zejść do podziemia. W dniu wprowadzenia stanu wojennego Kaczmarski był we Francji. Pozostał na Zachodzie. Choć dużo koncertował, polska publiczność go nie słyszała. Powrócił na krótko w 1990 r., ale rzeczywistość go rozczarowała. Z rodziną wyjechał aż do Australii. W 2002 roku zachorował na raka gardła. Zmarł w 2004.
Napisał dużo piosenek. W drugim okresie twórczości zajął się polską historią i jej odbrązowieniem. Z tego nurtu także pozostały jego znakomite piosenki, ale one nie zostały włączone do przedstawienia.
Ze sceny – oprócz „Murów” – zabrzmiały jeszcze „Obława”, „Co się stało z naszą klasą”, które są dość znane. Ale pozostałe nie utrwaliły się w zbiorowej pamięci, choć ich teksty są dobre, a muzyka melodyjna. Po przedstawieniu zastanawialiśmy się dlaczego tak się stało, że piosenki Agnieszki Osieckiej, Wojciecha Młynarskiego, Jonasza Kofty ciągle żyją, a Kaczmarskiego się nie utrwaliły. Stało się tak, bo przeszkodziła polityka. Gdy były świeże i ważne, nie mogły rozbrzmiewać w radiu i telewizji ani na koncertach. Gdy wolno je było śpiewać, nie miały już takiej siły, potem umarły wraz z autorem. Ale wykonywane teraz, już przez następne pokolenie, świecą jak brylanty.
Dobrze, że Teatr Nowy w Poznaniu je przypomniał i dobrze, że mogliśmy uczestniczyć w przedstawieniu. Tyle że ciągle nie rozumiem, dlaczego Jerzy Satanowski wybrał do tytułu całego przedstawienia jakże nieapetyczny tytuł jednej z piosenek.

Tekst: Krystyna Kamińska
Zdjęcia: Bernarda Burghardt, Czesław Ganda, Jakub Wittchen

powrót do strony głównej