Wolfgang Amadeusz Mozart vs Antonio Salieri.
Wieczór w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza
w Szczecinie
20 grudnia 2019r. grupa miłośników muzyki klasycznej miała okazję uczestniczyć w uczcie duchowej, za sprawą muzyki W.A. Mozarta i A. Salieriego w wykonaniu zespołu West Side Sinfonietta i solistów: Pawła Maślanki skrzypce oraz Joanny Kowalczyk flet.
W programie znalazły się następujące utwory:
Antonio Salieri Sinfonia D-dur „La Veneziana”
Wolfgang Amadeusz Mozart Koncert skrzypcowy nr 3 G-dur KV 216
Wolfgang Amadeusz Mozart Eine kleine Nachtmusik KV 525
Antonio Salieri Concerto da camera G-dur na flet i orkiestrę
Wolfgang Amadeusz Mozart Divertimento F-dur KV 138
Zespół West Side Sinfonietta to wspólna inicjatywa muzyków Narodowego Forum Muzyki Filharmonii Wrocławskiej i Filharmonii im. M. Karłowicza w Szczecinie. Orkiestra nie jest prowadzona tradycyjnie przez dyrygenta, lecz przez skrzypka. Funkcję tę pełnią koncertmistrzowie Marcin Danilewski i Paweł Maślanka, którzy wraz z doskonałym kontrabasistą Jackiem Sosną tworzą trzon zespołu. Jego repertuar jest bardzo szeroki, a szczególne miejsce zajmuje w nim muzyka kompozytorów wiedeńskich J. Hadyna i W. A. Mozarta oraz muzyka salonowa rodziny Straussów i F. Lehára.
W drodze do Szczecina pan Lech Serpina przybliżył postaci Salieriego (1750-1825) i Mozarta (1756-1791). Przywołał epokę, w której żyli i tworzyli bohaterowie wieczoru oraz stanowczo zdementował krążącą do dziś opinię, że za śmierć Mozarta odpowiada ten drugi. Ta mroczna legenda jest również punktem wyjścia dramatu P. Shaffera i będącego jego ekranizacją filmu M. Formana „Amadeusz”. Życie i twórczość Mozarta, a więc i jego relacje z Salierim, były tematem zajęć z Edukacji muzycznej w wiosennym semestrze 2019 roku i uczestnicy sekcji wiedzą na ile było to zgodne z prawdą. Jednak wiele osób przyjęło za pewnik scenariusz filmu. Każdy ma prawo wierzyć w co chce, jeśli to czyni na swój własny użytek.
Faktem jest, że w prawdziwym świecie Salieri mógł czuć się przyćmiony sławą młodszego od siebie geniusza – Mozarta. Ze świecą szukać tych, którzy bez cienia goryczy czy żalu ustępują miejsca zadufanym w sobie, źle wychowanym i do tego tak uzdolnionym jednostkom. Los tak chciał, że przyszło im żyć w tym samym miejscu i czasie. Trzeba jednak obiektywnie stwierdzić, że to właśnie dzięki filmowi o Mozarcie Salieri wrócił do sal koncertowych, a my wraz z innymi mogliśmy delektować się muzyką skomponowaną przez obu twórców.
Jadąc do Szczecina byliśmy zaciekawieni, jak z bliska wygląda obiekt filharmonii, o którym tyle słyszeliśmy. Nie zawsze były to opinie pochlebne, więc ciekawość rosła z każdą godziną.
Filharmonia im. Mieczysława Karłowicza od 2014 roku mieści się w nowoczesnym budynku, który został zbudowany w miejscu XIX –wiecznego Konzerthausu zniszczonego podczas alianckich nalotów w 1944 roku. 5 września 2014 roku, z okazji inauguracji działalności filharmonii, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Szczecińskiej pod batutą Ewy Strusińskiej i Jacka Kasprzyka wykonała symfonię In principio Marka Jasińskiego, specjalnie skomponowaną przez Krzysztofa Pendereckiego Fanfarę dla Filharmonii w Szczecinie oraz IX Symfonię Ludwika van Beethovena.
Budynek, według autora projektu, miał przypominać z zewnątrz wierzchołek góry lodowej. Są i tacy, którzy widzą tam białe maszty żaglowców. Nic dziwnego – Szczecin często bywa gospodarzem finału regat. Bijąca w oczy biel budynku daje możliwości zmiennego oświetlenia po zmroku, w święta państwowe – jakże by inaczej – jest biało czerwona. Nas przywitała i pożegnała biel. Trzeba przyznać, że może wygląd zewnętrzny nie rzuca na kolana, ale filharmonia jest widoczna i stanowi dobry punkt orientacyjny.
Sala symfoniczna ma 953 miejsca i nazywana jest „Salą Słońce”. Fotele zostały zaprojektowane i wykonane na zamówienie a numery na nich wyszyto złotą nicią. Byliśmy, widzieliśmy, ba nawet na nich siedzieliśmy. Było wygodnie. Według ekspertów akustyka w sali jest zbliżona do sali koncertowej Wiener Philharmoniker. No cóż, tam raczej nie będziemy, możemy jednak potwierdzić, że była wspaniała.
Sala kameralna została zaprojektowana na 192 widzów i nazwana została „Salą Księżycową”. Wiąże się to z czarnym kolorem ścian, srebrnymi numerami na fotelach i możliwościami osiągnięcia maksymalnego zaciemnienia. Może za rok lub dwa też tam zasiądziemy zasłuchani np. w Kwartet smyczkowy Piotra Czajkowskiego.
Bez dwóch zdań, filharmonia to obiekt nowoczesny w każdym calu, przystosowany do życia kulturalnego dużego miasta, z dogodnym dojazdem i to nie tylko od polskiej strony.
Byliśmy, widzieliśmy, czyniliśmy porównania i ocenialiśmy, każdy według własnej skali tego czego oczekiwał, a co zobaczył. Zdania, jak to między nami Polakami, były podzielone. Jedno co nas łączyło to fakt, że uczestniczyliśmy w bogatej uczcie muzycznej, perfekcyjnie wykonanej, dającej możliwość zatopienia się w niej bez granic. W tym miejscu należy gorąco podziękować Sylwii i Karolinie z biura UTW, które wraz z Lechem Serpiną poświęciły realizacji tego zadania wiele godzin pewnego czerwcowego dnia. Wbrew pozorom, było to skomplikowane zadanie logistyczne. Niech nasze „ochy i achy” będą dla nich symboliczną zapłatą – bardzo dziękujemy.
Pełni wrażeń, w miarę wcześnie, wróciliśmy do Gorzowa, myśląc już o kolejnych wojażach, które na nas czekają – „niestety” dopiero w nowym roku.
Miał rację Wiesław Michnikowski śpiewając, że „Wesołe jest życie staruszka”. Niedościgniony duet, Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora, tworząc ten utwór wykazał się zdolnościami proroczymi, albowiem obaj panowie nie przekroczyli wtedy, tj. w 1961 roku (data premierowego wykonania) pięćdziesięciu lat. Ciekawe, kto im to powiedział? A także: ile lat ma „staruszek”?
Tekst: Jolanta Żuchowska
Zdjęcia: Krystyna Karcz
powrót do strony głównej